poniedziałek, 28 grudnia 2015

10.

Nadzwyczajnie przystojny, długowłosy brunet siedział na wysokim krześle i zamarł w skupieniu. Uśmiechał się delikatnie, nieśmiało, a jego wielkie oczy śledziły McGonagall, która bardzo spięta, siedziała za biurkiem dyrektora. Odchrząknęła nerwowo, przejrzała gorączkowo kilka papierów, jakby upewniając się, że rzeczywiście jest tam napisane to, co czytała już wiele razy.
- To nie była moja decyzja. Jesteś tutaj tylko i wyłącznie dlatego, że profesor Dumbledore zatwierdził twoje podanie pod koniec zeszłego semestru.
Mężczyzna kiwnął głową, dając znak, że rozumie.
- Stwierdził, że każdemu należy się druga szansa, a ty jesteś zbyt inteligentny, by nie mieć wykształcenia.
- Proszę przekazać podziękowania... - spojrzał na pusty obraz po jej lewej stronie, widniało tam tylko czarne płótno - ...kiedy tutaj wróci.
McGonagall zmierzyła go długim, ciężkim spojrzeniem.
- Kredyt zaufania profesora Dumbledore'a zawsze był przyznawany... bez zdolności kredytowej - skomentowała z powagą. Mężczyzna próbował ukryć szczery uśmiech. - To nie znaczy, że jestem do ciebie przekonana.
- Nie taki diabeł straszny, jak go malują.
Mierzyli się wzrokiem. Mężczyzna za nic w świecie nie okazałby jej nieuprzejmości. Uśmiechał się lekko i czekał na to co jeszcze usłyszy.
- Masz zapomnieć wszystkie te czarnomagiczne bzdury, których nauczyli cię w Durmstrangu. Traktuj siódmoklasistów jak rówieśników. Zrozumiałeś?
Mężczyzna skinął głową. McGonagall patrzyła na niego długo, twarz jej nawet nie drgnęła. Jej spojrzenie było nieprzyjemne, badawcze. W końcu wstała i chwyciła z półki Tiarę Przydziału. Mężczyzna spojrzał zaskoczony na starą czapę.
- Trzeba przydzielić cię do jednego z czterech domów. Tiara Przydziału przeszuka twój umysł i stwierdzi, gdzie najbardziej pasujesz.
- Przeszuka mój umysł? - zmarszczył brwi. McGonagall nie raczyła odpowiedzieć. Włożyła Tiarę na jego czarne włosy. Mężczyzna wbijał skupione spojrzenie w podłogę. Serce mu podskoczyło do gardła, kiedy usłyszał zewsząd stary, niski, niezwykle donośny głos.
- Pół wieku temu w Wielkiej Sali, musiałem podjąć niebotycznie trudną decyzję. Wiele minut zajęło mi dokonanie wyboru, choć wszystkie karty otwierają się przede mną w pierwszych trzech sekundach. Chodziło o bystrość i światłość umysłu, ale także o pragnienia i potrzeby serca. Ravenclaw i Gryffindor. Do jednej z tych społeczności musiałem przyłączyć dziewczynkę, która okazała się wielką czarownicą - na twarz McGonagall wpełzły małe rumieńce. Mężczyznę zdziwił taki wstęp. Wiedział, że nie pasuje do Gryffindoru.
- Teraz mam tu młodzieńca, który pisze w swojej głowie tak skomplikowane rzeczy, że mam podobny problem - kontynuowała Tiara. McGonagall przyglądała mu się z wielkim zainteresowaniem. - Ravenclaw albo Slytherin. Wybierz sam, tylko ci pomogę. Nieprawdopodobna spostrzegawczość, genialny zmysł obserwacji, inteligencja, talent. Chłoniesz wiedzę jak gąbka, jesteś niesamowitym strategiem. Z drugiej strony chowasz urazę, masz w sobie dużo złych emocji i pragnienie zemsty. Bycia ponad innymi.
- Moje ego zostało połechtane - powiedział cicho, lecz to w żadnym stopniu nie pomogło mu wybrać. Może gdyby wiedział o tych domach więcej, mógłby się wypowiedzieć. Słyszał tylko o Gryffindorze.
- Nie należy mi się jakaś historyjka o genezie tych podziałów?
- Slytherin.

Szedł zatłoczonym korytarzem. Musiała być pora poobiednia, bo wszyscy wychodzili z Wielkiej Sali. Był zmęczony. Chciał znaleźć te przeklęte lochy, ale wcześniej musiał znaleźć ją. Nie miał pojęcia czego się spodziewać. Rozglądał się po korytarzu.
- Przepraszam... - zaczepił młodszą dziewczynkę, z czerwono-złotym krawatem na szyi. - Pomożesz mi znaleźć Hermionę Granger?
Gryfonka z drugiej klasy patrzyła na niego rozanielonymi oczami. Trochę się go bała, ale wyglądał lepiej niż wszyscy członkowie Fatalnych Jędz razem wzięci.
- Tt... tam jest - wskazała niepewnie na starszą Gryfonkę, opierającą się o ścianę, słuchającą innej dziewczyny, bez szczególnego zainteresowania.
- Dziękuję, kochanie - odwrócił się od niej i przyjrzał Hermionie, zostawiając w tyle dziewczynkę bliską omdlenia. Głośno wypuścił powietrze z ust. Granger wydała mu się olśniewająca. Miała na sobie czarne rajstopy, szkolną spódniczkę, białą koszulę i krawat. Fryzurę spiętą w nieładzie. Długie nogi, lśniące włosy, bystre spojrzenie, naturalnie gładka cera i ponętnie, delikatnie wykrojone usta. Ich spojrzenia się spotkały, poczuł nagły przypływ adrenaliny.

- Patrzcie, ogłoszenie o balu - powiedziała Lavender. Razem z Parvati i Hermioną, spojrzały na ścianę i wielki plakat. Pokrywała go jedna wielka animacja. Nad mieniącą się srebrem i złotem choinką, wystrzeliwały fajerwerki, a kieliszki pełne szampana stukały się co jakiś czas. Bal bożonarodzeniowy miał odbyć się 20-stego grudnia, w noc przed powrotem do domu na przerwę świąteczną.
- Może by...- zaczęła Parvati, ale Lavender wydała z siebie dziwny dźwięk, przerywając przyjaciółce.
- Kto to, kurwa, jest?! - szepnęła, wpatrując się w mężczyznę, pochylającego się nad Polly McClain.
Dziewczyny podążyły za jej wzrokiem. Hermiona musiała oprzeć się o ścianę, by nie przewrócić się i tym samym nie dać po sobie poznać, jakie zrobił na niej wrażenie. Mężczyzna był wysoki, szczupły, postury modelowej, z barkami nieco szerszymi od bioder, ale największą zaletą jego ciała, były niesamowicie długie nogi. Za lekko kręconymi, niemal czarnymi włosami, kończącymi się tuż przed obojczykach, można było oszaleć, zwłaszcza, że miał nawyk przeczesywania ich swoimi długimi palcami. "Poszłabym z nim do łóżka bez wahania", usłyszały głos Lavender. Był blady, a na jego przystojnej twarzy główną rolę odgrywały przepiękne, wielkie, wyblakło zielone oczy, otoczone delikatnymi zmarszczkami pod nimi. Wyglądał jak szatan, ubrany cały na czarno. Skórzane buty, spodnie, koszula, marynarka. Spojrzał na nią. Hermiona pierwszy raz od czasu bliższego kontaktu fizycznego z Krumem, poczuła pobudzenie w okolicach krocza. Powoli odwróciła wzrok i spojrzała na dziewczyny.
- Ja też - wyszeptała, ku swojemu zdziwieniu. Czuła jego spojrzenie na sobie i kątem oka zobaczyła, że się zbliża. Była jak sparaliżowana, nie patrzyła w jego stronę i modliła się, żeby dziewczyny narzuciły jakiś temat, który ją pochłonie. Niestety to się nie stało, więc zaczęła chamsko wgapiać się w plakat, udając, że znowu go czyta. Był coraz bliżej. Wszystkie wstrzymały oddech, czekając aż je minie, ale on się zatrzymał. Tuż przed nią. Hermiona przeniosła na niego wzrok. Z bliska był po prostu fantastyczny.
- Pozwolisz? - usłyszała szorstki, seksowny, trochę rosyjski akcent. Patrzyła mu w oczy, zastanawiając się co właśnie powiedział. Powoli ujął jej dłoń w swoją zimną i ukłonił się, by złożyć krótki pocałunek. Hermiona straciła świadomość tego, co się dzieje. Już wiedziała kim jest.
- Dmitry - powiedziała cicho. Mężczyzna uśmiechnął się, nie spuszczając z niej wzroku.
- Dmitry Aristov.
- Wiesz kim jestem - to było stwierdzenie, nie pytanie.
- Do zobaczenia, Hermiono Granger - skinął głową i odszedł.
- Witamy w Hogwarcie! - zawołała desperacko Lavender. Dmitry odwrócił się i posłał jej piękny uśmiech. 
- Dziękuję! - odpowiedział i ruszył dalej w swoją stronę.
Kiedy emocje opadły, Hermiona odetchnęła wreszcie i złapała się za głowę.
- Jak ja cię, kurwa, nienawidzę... - mruknęła zazdrośnie Lavender.


- Słyszałeś, zaraz wprowadza się do nas ten nowy - zaczepił Dracona, Blaise. - W dormitorium stoi nowe łóżko.
Siedzieli na kanapie w trójkę. Oni i Pansy Parkinson. 
- Mam nadzieję, że nie jakaś ciota... - odparł blondyn. Spojrzał na Pansy i spróbował ją ocenić tak jak zawsze dziewczyny. Zmrużył oczy by dostrzec w niej coś pięknego. No, może chociaż ładnego.
- Mam coś na twarzy? - spytała zaniepokojona. Zaczęła przecierać buzię ręką, a drugą poprawiła włosy. 
- Weź na chwilę siedź spokojnie i się nie odzywaj.
Spojrzał jej w oczy. Szukał czegokolwiek, ale znalazł tylko głupotę i ślepe uwielbienie dla jego osoby. Oczy Pansy były niebieskawo-szare, nieduże, niestety. Przeklął się w duchu. Szlama ma piękniejsze. Nagle drzwi się otworzyły. Stanął w nich obcy mężczyzna. Nie zdążył się nawet odezwać, nim Zabini wystartował do niego z piwem w ręce.
- Od teraz dzielimy dormitorium, pij - wcisnął mu butelkę w rękę, ale Dmitry spojrzał na etykietę i od razu oddał mu piwo.
- Dzięki, preferuję mocniejszy alkohol. W Rosji nie pijemy dereszy.
Draco uniósł głowę i z zainteresowaniem spojrzał na nowego Ślizgona. 
- Spokojnie, w piątek whisky - Blaise wziął łyk swojego piwa, patrząc z uznaniem na Rosjanina. - Blaise Zabini.
- Dmitry Aristov - wyciągnął dłoń i wymienił z nim uścisk. Zbliżył się do Draco i Pansy. Wyciągnął dłoń w stronę Parkinson. Ta okropnie speszona, uścisnęła ją nieśmiało.
- Pansy... - powiedziała cicho. Wbijała w niego wzrok.
- Brawo, sprawiłeś, że Parkinson się zamknęła. Draco Malfoy - blondyn wstał i uścisnął dłoń Dmitry'emu.
- Jesteś bardzo szarmancki dla swojej koleżanki - uśmiechnął się kpiąco i uniósł brew. Pansy się zarumieniła. Draco prychnął pogardliwie.
- Najwidoczniej mam wiele innych zalet, skoro wciąż trzyma się mnie - stwierdził pewnie. - Może teraz przejmiesz trochę moich obowiązków.
Dmitry zaśmiał się szczerze. Bawiła go ta cała sytuacja.
 - Chętnie, ale nie mogę. Skupiam się tylko na jednej.
Pansy spuściła głowę. Blaise wzruszył ramionami. 
- Została w poprzedniej szkole? 
- W Durmstrangu nie ma wielu dziewcząt... - mruknął i złożył ręce na piersiach. 
- Byłeś w Durmstrangu? - Draco poczuł ukłucie zazdrości. Zawsze chciał się tam uczyć, ale matka go nie puściła. 
- Tak, ale mnie wyrzucili.
Draco i Blaise spojrzeli na siebie z zaskoczeniem, byli pełni podziwu dla tego kompletnie odmiennego, fascynującego, starszego od nich, dwudziestoletniego mężczyzny. 
- Cholernie imponujące - Blaise pokiwał głową. - Czyli dziewczyna stąd?
Dmitry skinął głową. 
- Co to za szczęściara?  - odezwała się w końcu Pansy. Dmitry wreszcie spuścił wzrok i spojrzał na nią, siedzącą na kanapie. Był zaskoczony, że to powiedziała. - Ze Slytherinu, oczywiście.
- Och, nie... to byłoby nudne - uśmiechnął się pod nosem. - Hermiona Granger.
Blaise wypluł piwo, które miał w ustach, Pansy rozdziawiła usta ze zdziwienia, Draco poczuł, jak robi mu się gorąco. Z niewiadomego powodu zaczął porównywać się z Aristovem. Kto miałby większe szanse poderwać dziewczynę? 
- Ona ma brudną krew - zaanonsował Blaise.
- Chłopcy... - Dmitry spuścił głowę i zaśmiał się z politowaniem. - Spokojnie, najpóźniej za kilka lat przestanie was to obchodzić. Granger jest piękna, subtelna i naturalna.
- Draco, czemu nic nie mówisz? - Zabini spojrzał z wyrzutem na przyjaciela. Wyśmiałby każdego innego, kto powiedziałby, że Granger mu się podoba, ale odczuwał zbyt wielki respekt przed nowym kolegą. Draco zmarszczył brwi. Nie wiedział co odpowiedzieć. 
- Jestem głodny - powiedział, wstał i wyszedł, zostawiając ich zdziwionych. Czuł się źle. Pansy była do dupy, Blaise już fascynował się Dmitry'im, a Hermiona była szlamą. Przypomniał sobie twarz Granger. Ten cholerny brunet miał rację, była piękna, subtelna i naturalna. Malfoy nigdy jednak nie miał zamiaru jej podrywać, bo była gryfońską przyjaciółką Pottera. Mimo wszystko nie podobała mu się świadomość, że gdyby chciał ją mieć, nie mógłby. Aritov miał większe szanse, przynajmniej przez pierwsze kilka tygodni, do kiedy pozostanie nową sensacją. Zanim wyszedł, zobaczył jak Dmitry przeczesuje palce, a na jego serdecznym palcu widnieje srebrna, wąska obrączka. Podobna do jego sygnetu. Pomyślał, że z czasem Rosjanin zostanie jego najlepszym przyjacielem albo największym wrogiem.

Hermiona usiadła na łóżku. Próbowała czytać książkę, ale nie mogła się skupić. Wszyscy jedli kolację. Kiedy byli tu Harry i Ron, wszystko było w porządku. Nie miała tyle czasu dla siebie, bo wciąż coś się działo. Jednak teraz, kiedy mogła myśleć o czymś innym niż kamień filozoficzny, bazyliszek, Syriusz Black, zagrożenia Turnieju Trójmagicznego i Umbridge, zaczęła odczuwać dziwną samotność. Była przyzwyczajona do samotności, bo jej jedyny chłopak, Wiktor Krum, był z nią na odległość. Rok temu wydawało jej się, że czuje coś do Rona, ale Lavender trochę tam namieszała. Tak naprawdę nigdy nie była zakochana. Chciała poczuć coś innego, silnego. Nigdy nie miała tak bliskiej osoby, nie miała nawet przyjaciółki. Chciała wreszcie się kimś zaopiekować i podzielić całą czułość, którą miała w sobie. A fizycznie nieustannie się kochać.

_______________________________________________________



sobota, 26 grudnia 2015

09.

Przepiękny dzień. Hermiona obudziła się i wreszcie była wypoczęta. Przeciągnęła się leniwie, czując jak przyjemnie działa to na jej kręgosłup. Mogła wstać. Spadł pierwszy śnieg, idealna pogoda na wypad do Hogsmeade. Umówiła się z Ginny chwilę po południu, więc w spokoju ubrała czarne, wąskie spodnie, piękny, granatowy sweter i zjadła śniadanie. 

Draco bardzo cieszył się dzisiejszego wyjścia na miasto. Miał ochotę się naprawdę napić. Wiele rzeczy nie dawało mu spokoju. Jedną z nich miał właśnie przed oczami. Hermiona Granger. W tym roku stała się dla niego jedną wielką niewiadomą. Potrafiła być zimna jak kamień, zbyć go jednym słowem i iść dalej, zupełnie jakby miała go w dupie, a on nie był przyzwyczajony do takiego traktowania. Z drugiej strony przejęła się nim w tej parszywej łazience, kiedy w alkoholowym amoku prawie zrobił sobie krzywdę. Ale czy ktokolwiek byłby tak bezwzględny, żeby pozwolić mu się utopić? Na pewno nie cholerni Gryfoni. Musiał przyznać, że zmienił o niej zdanie. Nie była głupia. Nie była naiwna. Nie ufała mu i bardzo dobrze. Większość dziewczyn, słysząc od niego jedno miłe słowo, a właściwie jakiekolwiek nie niemiłe, oddałoby mu się bez wahania, a ona trzyma dystans. Bardzo dobrze. 

- Co ty robisz? - warknął, stojąc nad nią. Kucała przy małej krukonce i zbierała jej książki. Podniosła głowę i spojrzała na niego dużymi, orzechowymi oczami. Zwykle były ciemniejsze, ale w tym świetle orzechowe. Minę miała niewzruszoną, chłodną. Taką jak lubił. Nie odpowiedziała mu. Bezczelnie zignorowała i podała dziewczynce ostatnią książkę. Dopiero wtedy Draco zauważył, że małą przestraszył ton jego głosu. Spojrzała na niego zlęknionymi oczami, a potem na Hermionę.
- Nie bój się, to tylko mała fretka - szepnęła opiekuńczo Gryfonka. Dziewczynka uśmiechnęła się i pobiegła w inną stronę. 
- Co robisz i dlaczego mnie oczerniasz? - Hermiona stanęła na równe nogi i zmierzyła go spojrzeniem. Draco specjalnie uniósł podbródek, żeby patrzeć na nią jeszcze bardziej z góry.
- Opiekuję się nowymi uczniami. Takie jest zadanie prefektów, Malfoy - powiedziała spokojnie, podniosła z podłogi swoją torbę i znów na niego spojrzała.
- Od kiedy jesteś taka troskliwa? Odprowadzasz ślizgona, podnosisz książki jakiejś smarkuli...
Hermiona zaśmiała się ironicznie. 
- Słabszym trzeba pomagać - Draco spojrzał na nią jak lew na owcę. Wbijali w siebie spojrzenia. Ona spokojne, on pełne narastającego wzburzenia. Hermiona uznała, że to bez sensu, chciała go wyminąć, ale chwycił ją mocno jedną ręką za ramię, a drugą za podbródek, unosząc go ku górze, niemo krzycząc "patrz na mnie".
- Myślisz, że jestem słaby? 
Hermiona lustrowała dokładnie jego oczy, pełne niepokoju, wzburzenia, ciszy, niedopowiedzenia. Zupełnie jak ukochany ocean, nad którym była raz w życiu w przepięknym Saint Malo. Nierozważnie szukała w jego oczach drewnianego domku i setek muszelek. Oczywiście nie mogłaby tego znaleźć, ale wyobraźnia jej pomagała. Od tamtej pory jego oczy stały się piękne. Niezależnie od tego, czy był kutasem czy nie, jego oczy były piękne. Pierwszy raz widział jej twarz z tak bliska. Widział dokładnie każdą z długich rzęs, jedna została na jej bladym policzku. Widział jasną, czystą, gładką cerę. Kości policzkowe rysowały się bardzo ostro, miał ochotę przejechać po nich kciukiem. Był ciekawy czy mógłby go rozciąć w ten sposób. Granger zawsze miała ładną, dziewczęcą buźkę, ale teraz widział dokładnie dojrzałą kobietę. Nie lubił brązowych oczu, bał się takiej ilości ciepła. Jednak w tych było coś więcej, zima, chłód, sztorm, lawina, erupcja wulkanu. Wszystkie zjawiska pogodowe na raz. Przede wszystkim było w nich przekonanie, że ona po prostu wie.
- Tak się teraz zachowujesz - odpowiedziała cicho. Próbowała się wyszarpnąć. Draco spojrzał na nią z niedowierzaniem. Zanim ją puścił, zdjął z jej policzka rzęsę. Oboje byli zszokowani tym zdarzeniem.

Ginny ciągnęła ją za rękę. Obie poczuły mdłości, kiedy wylądowały na ziemi po łącznej teleportacji. 
- Dzięki, że mnie zabrałaś, lekcje teleportacji mamy w drugim semestrze - wysapała Ginny, podnosząc się. - Dziwne uczucie...
- Nie ma sprawy - Hermiona otrzepała płaszcz. - O to miejsce chodziło? 
Rozejrzała się po okolicy, wychodząc zza opuszczonego budynku, gdzie zupełnie nikt nie zauważyłby nagłego, nadzwyczajnego pojawienia się dwóch osób znikąd. Miasteczko było ładne i wbrew pierwszemu wrażeniu, tętniło życiem. Ginny pokiwała dumnie głową.
- O tak, myślę, że wiele dziewczyn będzie miało suknie z innych miejsc. U Madame Malkin nie starczyłoby ich nawet dla połowy uczennic. I by się powtarzały. Założę się, że któreś się na siebie obrażą za taki sam strój. Stawiam na Pansy Parkinson i Lavender. Byłoby komicznie.
Ale Hermiona jej nie słuchała. Myślała o tym czemu los pcha ją w dziwne rozmowy i sytuacje z Malfoy'em, o tym, czego chce od niej Ross, i tak, w dalszym ciągu "kim do cholery jest Dmitry?".
Weszły do mugolskiego sklepu, w którym był ogromny wybór.
- Z klasą... - stwierdziła z ulgą Hermiona i zaczęła się rozglądać. Metoda działania była zawsze taka sama. Na pierwszy rzut oka wiedziała czy coś jej się podoba. Ginny za to przyglądała się wszystkiemu uważnie.
- Hej, aż tyle czasu nie mam... 
Ginny spojrzała na nią zaskoczona.
- A gdzie się śpieszysz?
Hermiona trochę się speszyła.
- Idę na kawę z profesorem.
Ginny wytrzeszczyła oczy i odłożyła sukienkę, na którą patrzyła bardzo długo. 
- Hermiona, igrasz z ogniem. Nie widzisz, że on na ciebie leci? Wszyscy to widzą. Skończy się wielką aferą. W najlepszym wypadku nie zaliczy ci przedmiotu, jeśli ty... nie dasz mu zaliczyć.
Hermiona uniosła brwi.
- Jestem dużą dziewczynką, a on nie jest zboczeńcem. Spokojnie, dam ci znać jak poszło - uśmiechnęła się, zbywając ją. - W każdym razie zwiększ tempo.

Ginny miała nadzwyczajnie flegmatyczne ruchy. Hermiona nie wytrzymała tej sytuacji i wcisnęła jej w ręce piękną beżowo-złotą suknię. Wiedziała, że choć raz cena nie stanowi problemu, ponieważ ukochani bracia dali jej pieniądze na "najbardziej odjazdową kreację jaką znajdzie", ich sklep odnosił spektakularny sukces. 
- Weź tę. Idealny kolor do rudych włosów - stwierdziła. Ginny patrzyła na nią chwilę, po czym uśmiechnęła się lekko. Miała w ręce wieszak z błękitną, krótką sukienką. Zgodziła się przymierzyć obie. - Tylko się pośpiesz.
Hermiona trzymała jedną suknię, którą przyniosła jej Ginny, czerwoną, z dużym dekoltem z przodu, oraz jej typ, długą, klasyczną, czarną, z długimi rękawami i odkrytymi plecami. W pierwszej kolejności obie wyszły w sukniach, które wybrały dla siebie.
- Ginny, nie przymierzaj nawet tej drugiej. Gwarantuję, że wyglądasz przepięknie - Hermiona aż złapała się za głowę. Rude włosy opadające na złoty beżowy materiał wyglądały przepięknie, a złote elementy mieniły się cudownym blaskiem. 
- No dobra... masz rację. Ty też wystąp w tej. Masz fajne... - wskazała na górną partię części ciała.
Hermiona spojrzała na nią z politowaniem.
- Nie chcę wyglądać atencyjnie, tylko szykownie - mruknęła. Od razu wróciła do przymierzalni. Przebrała się w czarną. Dokładnie tak sobie to wyobrażała, idealnie dopasowana, z aksamitnego, przemiłego materiału, wyglądającego jakby był płynny i rozlewał się po jej ciele, tworząc idealną sylwetkę.
- Wyglądasz jak milion galeonów, ale jeśli nie chcesz być atencyjna, nie stawaj do nikogo tyłem - Ginny puściła do niej oczko.


Zakupy poszły szybciej niż się spodziewała. Teleportowały się do Hogsmeade. Ginny miała odprowadzić Hermionę do Trzech Mioteł, ale jako, że do wieczora, a tym samym"umówionego" spotkania zostało dużo czasu, postanowiły strzelić sobie jeszcze po piwie. Usiadły przy barze.
- Imbirowe dwa razy, proszę - zamówiła Hermiona. Sekundę później dostały duże kufle ze sporą porcją piany. 
Hermiona przyłożyła kufel do ust, poczuła rozkoszny zapach. Miała wziąć pierwszy łyk, ale Ginny szturchnęła ją w ramię i gdyby nie szybka reakcja, piwo wylałoby się na jej spodnie.
- Ross na jedenastej - powiedziała cicho. Granger spojrzała po skosie w lewo. Ross siedział w rozpiętym płaszczu i czarnym szaliku. Na szczęście przeglądał jakieś papiery. Hermiona szybko przesiadła się na skrajne, prawe barowe krzesło. Ginny przysunęła się do niej.
- Nie widział mnie, pijemy.

Nie skończyło się na jednym piwie. Nawet nie na dwóch.
- Muszę już lecieć... - wysapała Ginny. Policzki miała słodko zaróżowione. Nachyliła się nad nią, by konspiracyjnie wyszeptać: - nie daj się zgwałcić.
- Nie będę stawiać oporu - Hermiona zaśmiała się i rozłożyła ręce w geście bezradności. - Cholera! Przypomniał mi się ostatni sylwester...
- Powtórzymy, powtórzymy... - Ginny roześmiała się i w ostatnim momencie złapała swoją torebkę zanim spadła na podłogę. - Na razie.
- Trzymaj się! 
Hermiona wzięła kilka oddechów. Trzymała w dłoni kufel z połową czwartego piwa. Ruszyła do stolika nauczyciela. Stanęła na przeciwko niego i czekała aż ją zauważył. Włożyła jedną rękę do kieszeni spodni, odgarniając płaszcz do tyłu. Miał tam sporo prac do sprawdzenia. Wyglądał seksownie, kiedy czytał w takim skupieniu. Przygryzał co jakiś czas dolną wargę. W końcu w natłoku tych wypracowań, kilka spadło na podłogę. Schylił się by je podnieść. Wtedy zauważył skórzane buty, stojące przy jego stoliku, wędrował wzrokiem powoli w górę, po długich nogach. 
- Panno Granger... 
Hermiona bez słowa usiadła na przeciw niego.
- Jestem trochę pijana - stwierdziła, patrząc na niego jakby zrobiła co bardzo złego. - Przepraszam.
Ross się zaśmiał.
- Jesteś urocza. Chcesz pić piwo? - zapytał odkładając papiery na bok. Hermiona spojrzała na niego lekko zdziwiona. 
- Och, nie. Tak nie wypada. Pan chciał pić kawę - bez zastanowienia wylała zawartość kufla do doniczki z biednym kwiatkiem, stojącej na ich stoliku. Ross spojrzał na nią z niedowierzaniem. Pokiwał głową, uśmiechając się szeroko.
 - Kawę... jaką? - spytał, wkładając rękę do kieszeni, by znaleźć portfel.
- Czarną, jak pański płaszcz - powiedziała filozoficznym tonem i założyła nogę na nogę.
Po chwili profesor wrócił z dwoma, czarnymi kawami w pięknych filiżankach. 
- Dziękuję - uśmiechnęła się lekko i przymknęła oczy, biorąc pierwszy łyk. - Dlaczego chciał mnie pan widzieć? 
- Chciałem porozmawiać z kimś inteligentnym - odparł po chwili zastanowienia. 
Hermiona wybuchnęła ironicznym śmiechem. Ross mimowolnie się uśmiechnął.
- Trzeba było uprzedzić. W tym stanie dorównuję inteligencją Sybilli Trelawney.
Rozmawiali całkiem naturalnie. Nie poruszyli tematu tej połowy nocy, którą spędzili w jednej komnacie. Właściwie w ogóle mało rozmawiali. Hermiona rzucała bezsensownymi, nietrzeźwymi tekstami, a Nathaniel był bardzo rozbawiony i przyglądał się jej z zachwytem. Gdy zorientował się, że nie ma rękawiczek, na siłę wciskał jej swoje, skórzane. "Nie, nie... ja mam rękawiczki, tylko nie teraz." Pod tym względem był stanowczy, więc Hermiona po chwili miała na rękach jego rękawiczki. Nim się zorientowali, niebo się ściemniło. 
- Odprowadzę Cię.
- Och, nie. Poradzę sobie. Nie możemy być ciągle widywani razem - powiedziała bezmyślnie. 
Ross uniósł brew.
- Chcesz o czymś porozmawiać?
- Wprost przeciwnie...
- A więc na następnych zajęciach, musisz stać daleko ode mnie. Tobie i panu Malfoy'owi udał się ostatni eliksir. Zaczynacie amortencję - uśmiechnął się uroczo.
- Ja będę stała tam gdzie moje miejsce. Proszę, aby pan się wycofał - puściła mu lewe oko i ruszyła do wyjścia. Wyszła na świeże powietrze i odetchnęła z ulgą.

08.

- Wciąż cię nienawidzę.
- Ucisz się wreszcie... - mruknęła zmęczona. Weszli na schody. Niestety one zaczęły znowu żyć własnym życiem. Nim dotarliby na sam dół, by zejść do lochów, minęłaby wieczność, a żołądek Dracona nie wytrzymałby tych zawirowań.
- Zaraz zwymiotuję - oznajmił, oczywiście wciąż z klasą. Hermiona przejęła od niego różdżkę.
- Immobilus - wycelowała w schody. Znacznie się uspokoiły. Ruszały się na tyle powoli, że zdążali opuszczać je tam gdzie chcieli. Hermiona odruchowo schowała różdżkę Dracona do swojej kieszeni.
- Och... - Malfoy złapał się za głowę i stanął. Zamrugał oczami kilkakrotnie. - Lepiej. Jednak do czegoś się przydajesz.
- Zamknij się. Twój głos drażni mnie bardziej niż te schody twój żołądek.
- Granger, mam prawo cię nienawidzić.
- Ja również. 
Dalszą drogę szli w milczeniu. Zatrzymali się przed wejściem do pokoju wspólnego Slytherinu. Patrzyli na siebie chwilę w milczeniu. Draco przez chwilę sprawiał wrażenie, jakby miał zamiar podziękować za odprowadzenie. Zamiast tego spoważniał.
- Zapomnij o tym co usłyszałaś.
- Vice versa.
Ale nie mogła zapomnieć.

Szła spokojnie na lekcję, kiedy dorwała ją Ginny Weasley. Miłe towarzystwo, zwłaszcza po mocnych wrażeniach, jakie zapewnił jej w nocy Draco (jakkolwiek to brzmi).
- Na pewno nie słyszałaś o balu - stwierdziła, z szerokim uśmiechem na swojej ładnej buźce.
- Będzie bal? Fajnie... - pokiwała głową. Rzeczywiście fajnie, jakiś pozytywny akcent w tym smutnym semestrze. Z drugiej strony jej poprzedni bal nie skończył się za dobrze. - Chociaż...
- Daj spokój, będzie świetnie.
- Pewnie, ale z jakiej racji mamy bal? Nic wyjątkowego się nie dzieje - zastanowiła się głębiej czy aby na pewno.
- Nie wiem, ale znasz McGonagall. Ostatnio też strasznie przeżywała bal, wiesz... tańce, tradycje. Chyba po prostu to lubi. Ross ją poparł. On serio chyba był jej ulubieńcem. Wczoraj widziałam jak szła zdenerwowana przez Wielką Salę, ale gdy tylko do niej podszedł, cała się rozpromieniła.
- Nic dziwnego. Na pewno był czarujący - przyznała. Obie poczuły, że zażenowanie ogarnia ich umysły, kiedy minął je nie kto inny jak Nathaniel Ross. Czy słyszał, że o nim rozmawiały?
- Ee... - Ginny potrząsnęła głową. - Dalej jest. Mam nadzieję, że również głuchy.
- Oby... - zamyśliła się na chwilę. - Powiedział mi, że był w Slytherinie. Dziwne, że był blisko akurat z opiekunką Gryffindoru.
- Skąd wiesz takie rzeczy? Nie mów mi, że te plotki nie są tylko plotkami... - Ginny wbiła w nią zaciekawione spojrzenie. Hermiona zmarszczyła brwi i zwolniła krok.
- Jakie plotki?
- Porozmawiamy na spokojnie jutro w Hogsmeade. Pójdziemy razem?
- Jasne, możemy - spojrzały na siebie. Hermiona uśmiechnęła się porozumiewawczo. -Też bez partnera?
- Przestań. Ktoś nas zaprosi - Ginny prychnęła cicho.
- Nie zależy mi. 

Dziewczyny usiadły w wielkiej sali przy stole Gryfonów. Pierwszy raz od dawna Hermiona naprawdę miała apetyt. Nalała sobie do kubka kawy i chwyciła tost z dżemem. Ginny też zabrała się do śniadania, ale momentalnie obie posmutniały, bo przy stole brakowało Harry'ego i Rona. Mogły rozmawiać bez przerwy, ale tego rodzaju ciszy nie dało się zagłuszyć. Ron nieustannie odzywałby się z pełną buzią, Ginny wydałaby jęk obrzydzenia, Hermiona walnęła w głowę gazetą, a ściłHarry jak zwykle nie widziałby nic złego. Harry... zagubiony, kompletnie niespostrzegawczy, ale jak bardzo w tym uroczy. Z melancholii wyrwała je mała, brązowa sowa, z egzotycznie zielonymi oczami. Niezwykle kulturalnie upuściła list na jedyną pustą powierzchnię na stole, przy talerzu Hermiony. Ginny była w szoku, sowy mają tendencję do wrzucania paczek w jedzenie lub, co gorsza, w gorące napoje. 
- Dziękuję - mruknęła Hermiona, dając sowie kawałek chrupiącego tosta i z zainteresowaniem rozwinęła list. Dobrze, że nie miała kawy w ustach, bo wyplułaby ją, widząc kto do niej napisał. W pełnym skupieniu, zachłannie czytała każdą z niewielu liter.

"Najdroższa Hermiono,
 Uważaj na Dmitry'ego. To zły człowiek. Wyrzucili go z Durmstrangu. Trzymaj się od niego jak najdalej. Proszę, bądź ostrożna. Pamiętaj moje wcześniejsze słowa.

Twój na zawsze, W.K."

Marszczyła brwi coraz bardziej z każdym kolejnym słowem. "Co, proszę?", zapytała w myślach. Musiała przyznać, że styl pisania Kruma znacznie się poprawił, nie był już tak prymitywny, jednak chciała wierzyć, że to nie był szczyt jego możliwości. Chociaż czy wybitnemu szukającemu przyda się w życiu umiejętność pięknego pisania? Zdecydowanie powinien zajmować się tym czym się zajmuje do końca życia. Hermiona życzyła mu jak najlepiej, choć wielokrotnie dawała do zrozumienia, że nic z tego nie będzie. Miała do niego ogromny sentyment i sympatię, ale nie wyobrażała sobie poważnego związku. A przynajmniej nie z nim. Jednak to inna część listu nie dawała jej spokoju. Durmstrang to mordownia, pijalnia, istna Syberia. Jeśli Igor Karkarov podpisuje dokument wydalenia cię ze swojej szkoły, to znak, że jesteś diabłem wcielonym albo i wprost przeciwnie. Co najważniejsze: kim, do cholery, jest Dmitry?

- Hej... - zawołała beznamiętnym głosem za wysokim blondynem i czarnoskórym, minimalnie niższym brunetem. Odwrócili się, a Hermiona wyciągnęła do pierwszego z nich różdżkę. - To twoje.
Draco spojrzał na nią zaskoczony, ale tak, w sekundę poznał swoją własność. Odebrał ją szybko i wsadził do kieszeni, nie chwaląc się znajomością słowa "dziękuję". Hermiona już miała się odwrócić i odejść, gdy Blaise Zabini zaśmiał się nienaturalnie.
- Smoku, skąd Granger ma twoją różdżkę? 
Pansy Parkinson zakręciła się koło nich, położyła Draconowi dłoń na ramieniu i zaczęła go głaskać. Malfoy spojrzał na Hermionę pytająco, jakby chciał by odpowiedziała za niego. Chwilę później jego twarz ponownie wyrażała pogardę.
- Nie wiem, ostatnio ciągle za mną łazi. Pewnie po prostu różdżka wypadła mi z kieszeni, a szlama ją znalazła.
Pansy wybuchła frywolnym śmiechem. Hermiona skinęła głową, patrząc Malfoy'owi intensywnie w oczy, a jej spojrzenie wyrażało zimne "gratulację". Wyminęła ich. Ruszyła dalej korytarzem, lecz ku jej zdziwieniu, dwie minuty później dogonił ją nie kto inny, ale sam Draco Malfoy.
- Granger! - dorównał jej kroku i spojrzał na nią z góry. - Nie chciałaś, żebym się zabił w nocy...
Mruknął ze zdziwieniem w głosie. Hermiona nic nie odpowiedziała. Wystarczyłoby jej nawet najcichsze, ale jednak, podziękowanie. Nie liczyła na to z ust Ślizgona.
- To było... miłe. Dlaczego to zrobiłaś?
Zszokował ją tym, że ją znalazł i powiedział coś miłego, to fakt, ale nie miało to żadnego znaczenia. Miała w nosie co o niej myślał i jak ją traktował. Co on sobie wyobrażał? Sekundę wcześniej stawia ją w paskudnej sytuacji na oczach kumpli, a teraz znowu czegoś chce.
- Bo było mi cię żal.
Odpowiedziała chłodno i odeszła szybkim krokiem, zostawiając go, zdezorientowanego na środku korytarza. "Na Godryka, co za kutas...".

Wróciła do pokoju wspólnego i usiadła przed kominkiem. Przymknęła oczy i pogrążyła się we wspomnieniach o Wiktorze. Doskonale pamiętała ten najbardziej niespodziewany moment. Zaprosił ją na bal. Wśród tylu dziewcząt, kręcących się przy nim. Wśród pięknych uczennic z Beauxbatons. Chodził za nią do biblioteki, ślęczał tam godzinami. To było naprawdę urocze. Krum zawsze trochę jej imponował, ale nie sądziła, że jest tak bardzo daleki od próżności, aby uganiać się za przeciętną kujonicą. Może nawet jej się podobał, ale szczerze mówiąc poszła z nim na bal, by zobaczyć minę Rona. Wszyscy byli w szoku. Nawet Draco nie obrzucił jej pogardliwym spojrzeniem. Bardzo się postarała, by wyglądać godnie u boku reprezentanta w Turnieju. 
- Hermiona? - dziewczyna uniosła głowę, a jej oczom ukazał się Colin Creevey. Wyrósł na naprawdę urodziwego młodzieńca. 
- Cześć, Colin. Co jest? - uśmiechnęła się lekko. Chłopak wyciągnął z za pleców jej własną torbę. Hermiona odetchnęła z ulgą. Szczerze mówiąc nie chciało jej się odejść od ciepłego kominka i szukać tego nieszczęsnego profesora, by dostać swoją własność.
- Dziękuję ci - odebrała torbę i położyła sobie na kolanach. Zobaczyła wystającą z niej różdżkę. Wreszcie. 
- Nie ma sprawy. Muszę lecieć na szlaban... - powiedział smutno i spuścił głowę. - Z Filchem! 
Hermiona uśmiechnęła się pocieszająco.
- Pomęczysz się trochę dzisiaj, ale za to jutro w końcu wybijesz piwo kremowe w Hogsmeade.
Colin odwzajemnił uśmiech.
- To na pewno! Miłego dnia, Hermiono - pomachał jej i ruszył do wyjścia.
- Miłego, Colin.
Trochę to barbarzyńskie, by dawać szlaban w sobotę. No cóż... Hermiona wyciągnęła różdżkę i przełożyła ją do kieszeni. Wieczorem, gdy wypakowywała książki, z jednej z nich wypadła mała karteczka. 
"Będę czekać wieczorem w Trzech Miotłach. Chciałbym wypić z Tobą kawę."


_______________________________________________________
Witam na moim blogu! Pierwszy raz piszę do Was personalnie. Nie zdążyłam życzyć Wam wesołych świąt, ale mogę jeszcze życzyć magicznego Sylwestra i absolutnie udanego Nowego roku, pełnego sukcesów, pozytywnych myśli i nowych marzeń. Mam ochotę podzielić się z Wami kawałeczkiem mojej rzeczywistości. A więc "Dmitry" to inspiracja moimi studiami. Studiuję filologię rosyjską i filologię angielską na Uniwersytecie Adama Mickiewicza. Jest spoko. Najczęściej właśnie temu zawdzięczacie tak krótkie rozdziały. Bardzo za to przepraszam. Muszę, naprawdę muszę się pochwalić prezentem, który dostałam na gwiazdkę od mojego chłopaka. Mam nadzieję, że jesteście równie zadowoleni ze swoich prezentów, ale co ważniejsze, z tegorocznej atmosfery. Pozdrawiam Was serdecznie i dziękuję za wszystkie komentarze. Wiele dla mnie znaczą. Wszystkiego dobrego dla Waszych bliskich!





poniedziałek, 14 grudnia 2015

07.

Czuła ciepło. Miała pod głową z milion poduszek. Przytuliła policzek do miękkiej, cudownie pachnącej kołdry. Zapach był zmysłowy, lekki, męski. Męski. Otworzyła oczy i gwałtownie podniosła się do pozycji siedzącej. Rozejrzała się po pomieszczeniu, ale niewiele widziała, bo była noc. W najbliższym otoczeniu zobaczyła szklankę z wodą i kubek z czymś niezidentyfikowanym. Chwyciła go w dłoń i powąchała. Kakao. Przy dużym, wygodnym łóżku stały jej buty. Wtedy zorientowała się, że jest w skarpetkach. Na szczęście nie została pozbawiona niczego poza butami. Zachodziła w głowę gdzie mogła się znajdować, aż zobaczyła w kącie głęboki fotel, na którym drzemał Nathaniel Ross. Hermiona automatycznie się zaczerwieniła, to była beznadziejna sytuacja i należało natychmiast uciec z pomieszczenia. Chwyciła buty w rękę, wzięła łyk pysznego kakao i ruszyła powoli do wyjścia.
          - Hermiona? - usłyszała lekko zachrypnięty, zaspany głos profesora. Dziewczyna odwróciła się w jego stronę. Wstał i zbliżył się do niej. Nie miał na sobie tego eleganckiego stroju, a zamiast tego spodnie dresowe i zwykły t-shirt. Stał przed nią boso z potarganymi włosami. Wyglądał bardzo seksownie.
              - Dziękuję, profesorze. Pójdę już... - powiedziała cicho.
            - Zostań do rana, jest środek nocy - mruknął sennie. Oczy miał lekko przymknięte. Hermiona rozważyła przez sekundę czy nie zostać i poprosić, żeby położył się z nią, ale miała jeszcze odrobinę rozumu.
              - Nie, nie mogę...
              - To chociaż cię odprowadzę - zaproponował, rozejrzał się w poszukiwaniu skarpetek.
              - Dobranoc, profesorze - powiedziała stanowczo i po chwili już jej nie było.

Szła korytarzem. Trochę się bała. Nie kogoś konkretnego, ale jednak znajdowała się w starym zamku pełnym duchów, o porze, w której wszyscy żywi już spali. Uświadomiła sobie, że nie ma swojej torby ani różdżki w kieszeni. Nie mogła się już cofnąć, trudno. Nagle ciszę rozdarł przeszywający krzyk. Hermiona prawie podskoczyła ze strachu. Dźwięk dobiegł z korytarza obok. Dziewczyna szła w tę stronę, z bijącym szybko sercem, które chwilę potem przeraźliwie ją zabolało, bo usłyszała rozpaczliwy płacz. Głośność płaczu doprowadziła ją do łazienki prefektów. Bez zastanowienia weszła do środka, drzwi nie były nawet zamknięte. Obezwładnił ją odór alkoholu. Woda spływała z głośnym szumem, do wielkiej wanny przypominającej mały basen, w której siedział całkowicie ubrany Draco Malfoy.
              - Malfoy? - Hermiona było zdziwiona takim widokiem. Chłopak przestał na sekundę płakać, ale miejsce rozpaczy zajął gniew.
           - Będziesz świadkiem, Granger! - krzyknął Draco. Jego ton był tak dramatycznie autentyczny, że Hermionę wmurowało w podłogę. Świadkiem czego? Miała paskudne przeczucie. Malfoy bez ostrzeżenia zsunął się w dół po ścianie wanny.
             - Nie! - wyrwało się z jej ust, nim zdążyła pomyśleć o czymkolwiek. Bez wahania dobiegła do chłopaka. Zanurzyła ramię, mocząc sweter, złapała go za koszulkę i z całej siły ciągnęła go w górę. Gdy tyko udało jej się wyciągnąć Dracona po barki, uparła brutalnie jego głowę o brzeg basenu. Nie stawiał się, był pijany.
                 - Nie, wolę sam się zapierdolić! - wrzasnął z potwornym wyrzutem.
               - Draco, opanuj się! - krzyknęła drżącym głosem. Malfoy nie miał takiego zamiaru, cały czas zawodził, machał rękoma rozchlapując wszędzie wodę.
                - DRACO! - w bezsilności wymierzyła mu cios z otwartej dłoni w policzek. Chłopak w całej swojej wściekłości złapał ją za sweter i wrzucił do wody. Hermiona wynurzyła się po chwili. Wszystkie ubrania były na niej ciężkie, na szczęście buty zostawiła przy brzegu. Odkaszlnęła i przerzuciła palcami mokre włosy do tyłu. Woda była lodowata, nie miała pojęcia jak Malfoy mógł w niej wytrzymać dłużej niż kilka sekund. Widocznie alkohol rozgrzał go do takiego stopnia.
              - Cokolwiek myślisz, jest inne wyjście - spróbowała załatwić to dyplomatycznie. Draco wyszarpnął z kieszeni różdżkę i wycelował w nią. Hermiona gwałtownie wycofała się i uniosła otwarte dłonie na poziomie klatki piersiowej w geście obronnym.
                - Lubisz się uczyć, prawda? - jęknął, nie spuszczając z niej różdżki. Jego ręka się trzęsła. - Transmutacji, historii magii, mugolo-tfu-znastwa.
Hermiona patrzyła na niego niepewnie. Opuściła ręce. Spróbowała się uspokoić. Miała ochotę wyjść i się ogrzać, uciec stamtąd, może nawet do Rossa, gdzie czekało ciepłe łóżko, bezpieczeństwo i, przede wszystkim, jej różdżka.
                - Wiesz czego ja muszę się nauczyć? - z jego oczu znowu pociekły łzy, usta wykrzywił grymas, na czole pojawiły się charakterystyczne zmarszczki, palce zacisnęły się mocniej na różdżce. Serce Hermiony stanęło. - Zabijania.
                - Przykro mi - powiedziała cicho, nieobecnym głosem. Usta jej zsiniały, krople wody spływały po czole, włosach. Oddech był bardzo szybki, choć nie czuła jakby do jej płuc dostawało się jakiekolwiek powietrze. Jej ciało i umysł przeżywały szok. - Przykro mi...
                - Co ty możesz wiedzieć... - syknął. Był rozgrzany od alkoholu, nie trząsł się z zimna, jak Hermiona.  - Pani prefekt, Gryfonka, członkini Zakonu Feniksa - ostatnie słowa wymówił ze złością - a do tego przyjaciółka Harry'ego Pottera!
Wykrzyczał imię i nazwisko Gryfona. Już się trząsł, ale ze złości. Wycelował w kran, który znajdował się za nią i sprawił, że eksplodował. Hermiona zamknęła oczy i zacisnęła pięści. "Gdyby chciał mnie zabić, już by to zrobił", powtarzała sobie w myślach, by się uspokoić.
               - Idealne oceny, wygrałaś pojedynek z Draco Malfoy'em, ulubienica profesora... na pewno wszyscy są z ciebie dumni. Kochasz to co robisz, a inni to popierają. A wiesz kiedy ze mnie są dumni? - Malfoy spojrzał na nią smutnymi oczami. Uspokoił i uciszył ton głosu. Wyglądał, jakby stracił nadzieje na cokolwiek dobrego. Dziewczynie zrobiło się strasznie żal.        
              - Kiedy robię wszystko to czego nie chcę. Kiedy... - głos mu zadrżał, do oczu napłynęły łzy - ...kiedy dobrzy ludzie źle na mnie patrzą.
Jego słowa wybrzmiały do końca w idealnej akustyce pomieszczenia. Hermiona poczuła jak cała jej twarda maska, za którą chowała się wrażliwa dziewczyna, zaczyna pękać. Patrzyła na niego zaszklonym oczami, bojąc się odezwać. 
                 - Nie wiesz jak to jest być rozczarowaniem! - warknął i różdżka znowu uniosła się na wysokość jej szyi. - I ja też więcej nim nie będę.
Hermiona wiedziała, że to zaraz nastąpi. Widziała determinację w jego oczach, szaleńczy zapał, beznadziejną ideę. Nie mogła na to pozwolić.
               - Nie, stój! - krzyknęła spanikowana, robiąc krok w jego stronę. - Wiem! Wiem, Draco...
Ale nie wiedziała, a przynajmniej nie w takim stopniu jak zastraszony blondyn. Zrozumiała wszystko. To nie były jego wybory. Żyjąc w rodzinie Malfoy'ów nie można być sobą, nie można się buntować, a na pewno nie okazywać uczuć. Każda wypowiedziana "szlama" w jego świadomości zasługiwała na pochwałę, której pragnął. 
                - Moi przyjaciele mogą zginąć w każdej chwili. Potrzebują mnie jak nigdy wcześniej, ale jestem tutaj, bo stchórzyłam. Łudzę się, że próbuję im pomóc, ale nie robię nic. Jestem bezsilna. Harry mnie rozumie, ale dla Rona jestem największym rozczarowaniem ostatnich lat. Nie chce mieć ze mną nic wspólnego. I zasługuję na to. Wszyscy wymagali ode mnie poświęcenia, którego się nie podjęłam, bo jestem słaba. A ty nie mogłeś zabić Dumbledore'a nie dla tego, że zabrakło ci odwagi, ale dlatego, że to wbrew twojej naturze. I sam to wiesz.
Różdżka Draco powoli opadała, kiedy Hermiona ostrożnie zbliżała się do niego.
                - Draco, proszę... - powiedziała spokojnie. - Nikt nie patrzy na ciebie źle. Wszyscy chcą ci pomóc.
Wyciągnęła niepewnie dłoń w jego stronę. Nie spuszczała wzroku z jego oczu, szukając w nich zgody na ingerencję w jego prywatność. Położyła dłoń na jego przedramieniu i z delikatnym oporem opuszczała rękę, w której trzymał różdżkę.
                 - Wyglądasz jakbyś była martwa - powiedział po chwili ciszy. Wpatrywał się w nią jak w obraz. Mokre włosy zaczesane do tyłu, blada skóra, sine usta, duże, lekko zlęknione, zamglone oczy, kości policzkowe, które z wiekiem robiły się coraz bardziej wyraziste. - Jak marmurowy pomnik. Piękna.
Hermiona była pewna, że Draco musi położyć się spać i wytrzeźwieć. Puściła jego rękę.
                   - Chodź do łóżka - powiedziała spokojnie.
                - Chyba zasnę tutaj - odparł cicho i zamknął oczy. Dziewczynę zszokowało to jak szybko się uspokoił. 
                   - Chodź, odprowadzę cię... - wyszła z basenu i niechętnie podała mu dłoń.