niedziela, 29 listopada 2015

04.

Był drugi dzień drugiego tygodnia nauki. Hermiona siedziała w pokoju wspólnym i czytała wypracowanie, które napisała. Żaden nauczyciel jeszcze niczego nie zadał. Oczywiście, poza Snape'em. Chciała je jak najszybciej napisać, jak najszybciej oddać i mieć z głowy. Siedziała w ciszy i spokoju, ogień w kominku tylko wesoło trzeszczał co jakiś czas. Z początku żałowała, że znowu ominęła spotkanie klubu pojedynków, ale z drugiej strony, kiedy indziej można tu znaleźć taki spokój, niż w te dwa wieczory w tygodniu. Wszyscy stali się fanami dodatkowych zajęć z Rossem. Gryfoni tęsknili za takim sposobem nauki, bo od czasu Gwardii Dumbledore'a nie było okazji do praktykowania zaklęć w tak prawdziwej formie. Gdy Hermiona odłożyła wypracowanie, które uznała za dobre, zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. Prawdopodobnie była jedyną uczennicą, która odrabiała prace na bieżąco, zawsze była przygotowana i po prostu regularnie się uczyła. Kiedy była parę lat młodsza, nauka byłą dla niej formą rywalizacji, a każde niepowodzenie krzywdziło jej ambicję. Na początku trzeciej klasy porzuciła takie myślenie, a kiedy okazało się, że zmieniacz czasu, który miał pomóc jej zaspokoić żądzę nauki, pozwolił jej i Harry'emu uratować Syriusza i Hardodzioba, odkryła nowe wyjaśnienie swoich potrzeb. Będąc przyjaciółką Pottera, musiała mieć w głowie wszystko, dosłownie wszystko, co mogłoby się przydać w działaniu. Nienawidziła bezczynności, a kiedy w ich życiu panował chwilowy spokój, to jedyne co mogła robić. Pozyskiwać wiedzę. Ten sposób na życie dawał podstawowe poczucie kontroli. Nie chciała być lepsza od innych, chciała być lepszą sobą.
Do pokoju wspólnego powoli wracali Gryfoni.
- Hej, Hermiona! - zawołał Dean. - Zostaw wreszcie te książki i chodź z nami następnym razem. Ross jest super. Możemy walczyć ze ślizgonami przez całą godzinę!
Hermiona otworzyła oczy i zobaczyła Deana stojącego nad nią.
- Może kiedyś - odpowiedziała z uśmiechem. Spojrzała w stronę przejścia pod portretem, z którego dochodził głos Lavender.
- On jest wspaniały...
- Skończ już, Lav - mruknął znudzony Seamus, który wszedł do pokoju zaraz za nią. - To, że pogratulował ci wygranej z Astorią, nie oznacza, że na ciebie leci. Poza tym, ona jest młodsza. Nierówna walka...
Lavender przewróciła oczami i skierowała się do dormitorium, za pewne, żeby uwiecznić ten moment w swoim durnym pamiętniku. Zanim zniknęła im z oczu, powitała Hermionę promienistym uśmiechem, co oznaczało najprawdopodobniej wdzięczność, że nie było jej na zajęciach Rossa.

- Wypracowania przyjmuję do poniedziałku. Tylko i wyłącznie - Snape przeszedł się po klasie, zamiatając podłogę za długą szatą.
"Powtarzasz to piąty raz", mruknęła w myślach Hermiona. Obrona przed czarną magią ze Snape'em i Ślizgonami. Cały dzień ze Ślizgonami. Środy są najgorsze. Siedziała sama w ławce gdzieś z tyłu klasy. Chcąc nie chcąc, w zasięgu jej wzroku znajdował się Draco, który od paru dni był bardzo zamyślony, przygnębiony, zły. Jej było to bardzo na rękę, bo w takim nastroju nie był skory do głupich odzywek i zaczynania interakcji. Jej uwaga przeniosła się na Snape'a. Cały czas zastanawiała się kim jest ten człowiek. Dumbledore mu ufał, to ewidentnie nie pozwalało jej uwierzyć w jego szczere oddanie Voldemortowi. Przecież były dyrektor był piekielnie mądry, doświadczony, miał radar w oczach. Nie dał by się oszukać. A na pewno nie takiemu skretyniałemu, młodszemu od siebie gburowi. Severus Snape mógł budzić w kimś respekt, ale Hermiona nie potrafiła spojrzeć na niego inaczej, niż na sfrustrowanego życiem, chowanego w poczuciu niesprawiedliwości mentalnego nastolatka. Zwłaszcza po tym co powiedział jej Harry, o wspomnieniach z myślodsiewni. Wyżywanie się na synu człowieka, który wyżywał się kiedyś na nim, było niedojrzałe i zwyczajnie głupie.

 Sposób prowadzenia zajęć Nathaniela Rossa się sprawdzał. Każdy, bez wyjątku, był coraz lepszy. Tydzień wcześniej Veritaserum nie wyszło nikomu. Hermiona dostała powyżej oczekiwań. Jej eliksir nie był idealny. Powinien być bezbarwny, a miał delikatne zabarwienie błękitu. Tym razem jednak udało się dostać wybitny. Jednej Ślizgonce również. Draco wyglądał, jakby mu nie zależało, ale był na tyle zdolny, że zasłużył na powyżej oczekiwań. Był zaskoczony, kiedy Ross go pochwalił, bo Malfoy miał do niego dziwny stosunek. Po ich pierwszym spotkaniu odniósł wrażenie, że profesor go nie polubił, a przy tym zdecydowanie pałał sympatią do znielubionej przez niego Hermiony.
- Dziękuję za uwagę - Nathaniel ukłonił się lekko na koniec lekcji. Zaczął sprzątać z biurka pergaminy, które przeglądał, gdy uczniowie warzyli eliksir.  - Panno Granger, proszę  chwilę zostać.
Hermiona spojrzała na niego, ukrywając zaskoczenie. Skinęła lekko głową. Zaczęła się powoli pakować. Draco zmarszczył brwi, zastanawiając się o co chodzi profesorowi i dlaczego się tak na nią uwziął. Kiedy wszyscy wyszli z sali, Hermiona założyła torbę na ramię i podeszła do biurka Rossa.
- Witaj - uśmiechnął się, był bardzo zrelaksowany. Dziewczynę po raz kolejny zaskoczyły jego słowa.
- Tak, dzień dobry - odpowiedziała, choć tym razem nie kryła zdziwienia. Patrzyła na niego z lekką ciekawością.
- Unikasz mnie? - zaśmiał się krótko, w jego oczach znowu pojawiło się ciepło. Hermiona zastanowiła się chwilę i uniosła brew. Nie ominęła żadnej lekcji.
- W jaki sposób? Nie opuszczam zajęć.
Tym razem Ross wyglądał na zamyślonego. Wbił w nią spojrzenie i za nic nie chciał odpuścić.
- Chcesz być aurorem, prawda?
- Może...
- Wiesz... - oparł dłonie o biurko i nachylił nad nią. - Klub pojedynków jest bardzo przydatny.
Hermiona wydała z siebie przeciągłe "mmm...". Uśmiechnęła się z powątpiewaniem.
- Spokojnie, znam to spojrzenie - uprzedził szybko. - Jeżeli myślisz, że nikt nie jest godzien z tobą walczyć, chętnie zostanę twoim partnerem.
Hermiona roześmiała się i spojrzała na niego z politowaniem. Lubiła to durnowate poczucie humoru.
- Mhm, to rzeczywiście zachęcające.
- Przepraszam - oboje spojrzeli w stronę niedomkniętych drzwi, w których stał Draco Malfoy. Bez słowa wyjaśnienia, z kamienną twarzą, cofnął się do swojej ławki i zabrał z niej złote pióro. Nic więcej nie powiedziawszy, wyszedł z klasy i zamknął drzwi z głośnym hukiem. Hermiona nie speszyła się za bardzo. Spodziewała się tego raczej po profesorze, ale on również nie wyglądał na wzruszonego tym najściem.
- Pójdę już - powiedziała po chwili, wracając do swojej naturalnej powagi. Ross ominął biurko i stanął tuż przed nią. Patrzył na nią badawczo. Hermiona poczuła się dziwnie. Nie spuściła z niego wzroku, ale pojawił się w niej pewny niepokój, kiedy dostrzegła w jego minie chęć do wypowiedzenia słów "nie idź jeszcze". Zaraz potem zrozumiała, że jest idiotką i na pewno to wszystko jej się tylko wydawało.
- Do widzenia - dodała cicho, choć jej stopy stały twardo na ziemi, a ciało nie zbierało się do wyjścia.
- Bądź... - spojrzał na nią z powagą. Był bardzo wysoki, choć Hermiona także nie zaliczała się do niskich kobiet. Mimo jej stu siedemdziesięciu centymetrów, mężczyzna był wyższy o prawie dwadzieścia. Stał blisko i patrzył na nią troszkę z góry. - ... dzisiaj w klubie pojedynków.
Dziewczyna skinęła lekko głową i ruszyła do wyjścia.

Zamknęła drzwi i odetchnęła spokojnie. Chciała ruszyć w stronę wieży Gryffindoru, ale na drodze spotkała się z blondynem, prawie na niego wpadając. Patrzył na nią jak na przybysza z innej planety. Z zaciekawieniem, niepokojem, ale też z pewnego rodzaju wyrzutem, jakby chciał zapytać "ej, co ty robisz? Przecież tak nie wolno". Dziwna sytuacja. Hermiona również na chwilę spojrzała mu w oczy, po czym oboje się wyminęli i ruszyli w swoje strony.

Draco stał przy oknie w dormitorium panów ze Slytherinu. Widział jak Hermiona wraca z błoni do zamku. Odwiedzała tego starego mieszańca, Hagrida? Cóż to za dziwna osoba z tej szlamowatej Granger. Gryfoni, a do tego brudnokrwiści, choćby nie wiadomo jak bardzo się starali, zawsze pozostaną inni. Nie mają prawa być dumni. Draco w zasadzie miał wszystko. Był młody, przystojny, bogaty, zdolny. Jego matka była piękna, a ojciec szanowany. Czarny Pan budził postrach w całej czarodziejskiej społeczności, a Malfoy'owie od lat zajmowali godną pozycję w jego szeregach. Był wygrany. Czy na pewno? Co, do cholery robił w tym czasie Potter i Weasley? I dlaczego Granger została w Hogwarcie... Od ich pierwszego spotkania w tym roku szkolnym, nie pokazała swojej złości, czułych punktów, w ogóle nie przejmowała się jego słowami. To nie było na pewno normalne. Trochę go niepokoiło, irytowało. Chciał ją sprowokować, byleby tylko odpyskowała coś głupiego, a on mógł uderzyć tam gdzie zaboli i zostawić ją w takim przekonaniu na resztę życia. W przekonaniu, że on jest zawsze dwa kroki przed nią. Nie dawała mu na to jednak żadnych szans. 

Hermiona wróciła do pokoju wspólnego. Został moment do rozpoczęcia spotkania klubu. Wchodząc do dormitorium, minęła się ze świeżo umalowaną i wystrojoną Lavender. Nozdrza Hermiony zostały niemile podrażnione słodkim, ciężkim zapachem. Chwilę później z dormitorium wyszła Parvati. Również pięknie ubarwiona i przebrana. Czy naprawdę w wieku siedemnastu, osiemnastu lat było to konieczne?

Hermiona została sama. Spojrzała w ogromne lustro i zatrzymała wzrok na każdej części ciała. Starała się być obiektywna. Lubiła siebie. Lubiła długie, drobne palce, lekko umięśnione ramiona, nie za duże piersi, proporcjonalnie szerokie biodra, długie nogi. Nie ubierała się przesadnie kobieco, ale przez to, że białe koszule same w sobie są seksowne, co druga dziewczyna w Hogwarcie wyglądała bardzo dobrze. Hermiona zawsze nosiła czarne spodnie, bo były najprostszym elementem klasyki. Nie czuła potrzeby, bo stroić się bardziej, nie przepadała za kolorami. Tak samo z makijażem. Wolała zawsze mieć czyste ubrania i świeżo pachnące włosy, niż podrasowaną kosmetykami twarz. Lubiła brązowe oczy, choć kiedyś bardzo chciała, żeby były jasne, bo ciemne kojarzyły jej się z dziecinnością. Dopiero kiedy zauważyła jak mało osób w jej otoczeniu takie ma, zaakceptowała je. Poza tym były dość mądre, ciepłe. A przynajmniej do niedawna. Z każdym rokiem stawały się coraz chłodniejsze, bardziej zdystansowane. Polubiła też długie włosy. Układały się jak same chciały, ale to było fajne. Nie były nudne. Też zmieniały się z wiekiem. Teraz tylko lekko się kręciły momentami. Reagowały na wilgoć. Lubiła uśmiech. Białe, równe zęby. O ich zdrowie zawsze dbali rodzicie stomatolodzy, a idealny rozmiar zawdzięczała pani Pomfrey. Hermiona miała wady, ale na pewno nie miała kompleksów. Akceptowała niezbyt pełne usta, lekkie zmarszczki pod oczami, drobną niedowagę spowodowaną stresem. Poza tym, to, że Wiktor Krum, mężczyzna, który mógłby mieć prawie każdą, zainteresował się akurat nią, dodawało jej dużo wiary w siebie.
Nie stroiła się, bo nie zależało jej na nikim. Jedynymi kosmetykami, których nie mogła sobie odmówić, były perfumy. Spryskała nimi lekko szyję, dekolt i nadgarstki. Związała luźno włosy. Zdjęła szatę czarną, ciężką szatę i wyszła z dormitorium.

Weszła lekko spóźniona do dawno nieużywanego audytorium na trzecim piętrze. Pomieszczenie zostało przerobione pod nowe zajęcia. Miało wysoki, długi podest, w razie walki przed publiką. Było także dużo miejsca w lewej części sali, gdzie stały manekiny. Wyglądało jak miejsce do rozgrzewki. Prawa część była pełna przeróżnej wielkości kolumn, filarów i przeszkód. Na razie wszyscy byli stłoczeni w lewej części.
-... więc, proszę, podejdźcie do manekinów i potrenujcie trochę. 
Ross zanotował wzrokiem Hermionę i lekko się uśmiechnął. Dziewczyna odwróciła się i powoli zbliżała do jednego z wolnych manekinów. Wyglądały zupełnie jak te z pokoju życzeń podczas spotkań Gwardii Dumbledore'a. Z początku była niepewna, więc rzucała zwykłe drętwoty albo impedimenta. Nie potrafiła walczyć z przedmiotem. Nie mogła się doczekać prawdziwego pojedynku. I wreszcie tak się stało.
Kilka par walczyło ze sobą. Ross co jakiś czas patrzył na Hermionę, czekając aż zgłosi się na ochotnika, ale miała pewne obawy. Cały czas nie widziała dla siebie partnera. Gdy panował gwar, spowodowany walką puchona z krukonką, profesor przebił się przez tłum i stanął obok niej. 
- Chcę cię zobaczyć - powiedział, patrząc znacząco na podest. 
- W porządku - Hermiona kiwnęła głową. 
- Mam walczyć z tobą, czy upatrzyłaś sobie już kogoś? - zapytał cicho, rozglądając się po sali.
- Nie, proszę mi tego nie robić... - szepnęła. - Lavender mnie znienawidzi.
Ross zaśmiał się i spojrzał na stojącą nieopodal Gryfonkę, która rzeczywiście, mierzyła ich wzrokiem.
- Zdradzisz mi kiedyś co o mnie mówicie w dormitorium? - zapytał zaczepnie, a w jego oczach pojawił się błysk.
- Zapytaj kogoś innego. Na pewno chętnie ci powiedzą... - mimowolnie uśmiechnęła się do profesora, który znów stał się tylko Nathanielem. Nie zdążyła ugryźć się w język i przejść na formalny zwrot, ale on zachował się jakby tego nie zauważył. 
- Wolałbym wiedzieć, co ty mówisz - wbił w nią skupione spojrzenie. - Albo raczej co myślisz.
Hermiona uniosła brew i zupełnie ignorując co powiedział, zaczęła bić brawo uczniom, którzy skończyli pojedynek.
- Nie mam z kim walczyć... - odpowiedziała po chwili.
- Panie Malfoy! - wypalił znikąd profesor i chwycił za ramię Ślizgona, który chyba miał zamiar wyjść. - Proszę się zmierzyć z panną Granger. 
Wysłał ich na podest i przyglądał im się z boku.
Hermiona nie wiedziała co zrobić, od czego zacząć. To było dziwne doświadczenie. Draco Malfoy, w którego zawsze mogłaby cisnąć zaklęciem, teraz stał, a ona miała bezkarnie się na nim wyżywać. Bała się trochę tego co on może wymyślić, ale to nic. Poprzednie pojedynki opierały się na podstawowych zaklęciach i obronie. W tym przypadku nie mogła na to liczyć. Z rozmyślań wyrwał ją głos Dracona.
- Drętwota! 
- Protego! - odpowiedziała automatycznie i odbiła jego zaklęcia. Czyli to on zaczął. W porządku. - Oppugno!
W kierunku Malfoya poleciały stado ptaszków. Draco uskoczył przed nimi, przy czym prawie zleciał z podestu. Jeden zostawił mu rysę na policzku. 
- Reducio! - wycelował w nie różdżką i na podłogę poleciał szary proch. - Lubisz zwierzątka, Granger? Serpensortia!
Z różdżki Malfoya wyleciał na środek podestu wielki wąż. Hermionę sparaliżowało na sekundę, ale w moment przypomniała sobie zaklęcie, którego użył Snape w drugiej klasie.
- Vipera-evanesco - zareagowała, a wąż momentalnie zniknął. - Bardzo kreatywnie, Malfoy...
Zakpiła, a jej oczy zapłonęły żądzą wygranej. Draco zacisnął mocno palce na różdżce, ta uwaga bardzo go zirytowała. Wycelował w żyrandol wiszący nad nią i powiedział ze złością "duro!". Żyrandol zamienił się w kamień i gdyby nie Hermiona, która uciekła w bok albo gdyby nie profesor, który bardzo szybko zorientował się, co Malfoy chce zrobić, byłoby bardzo źle.
- Arresto momentum! - krzyknął wściekły Ross. Kamień zawisł w powietrzu. Hermiona ze złością ruszyła w stronę Malfoya. 
- Everte statum - mruknęła, celując w niego różdżką. Draco został odepchnięty z wielką siłą, oderwał się na moment od ziemi i wylądował na plecach, tuż przed krańcem podestu. Zanim zdążył się podnieść, rozwścieczony zrzucił kolejne zaklęcie.
- Incarcerous!
Wokół ramienia Hermiony owinął się sznur, ciągnący ją na podłogę. Więzy oplotły jej uda, szyję, talię. Wszystko to ściągało ją w dół i dusiło.
- Diffindo - rozcięła liny i podniosła się z podłogi. Była już naprawdę wściekła. Zanim zdążyła unieść różdżkę, Draco zaatakował po raz kolejny. Wściekł się, że wykończenie szlamy trwa tak długo. Zdecydował się zrobić to po ślizgońsku. 
- Obscuro! - na oczach Hermiony pojawiła się czarna opaska. Odruchowo przyłożyła dłoń do oczu i cofnęła się o krok. Gryfoni zabuczeli. Na pewno nie było to honorowe. Wiedziała, że Draco chce ją zaatakować w tym momencie, a ona się nie obroni. Momentalnie rzuciła na siebie zaklęcie kameleona i zeskoczyła z podestu. "Finite", szepnęła i odzyskała widoczność. Każdy był wpatrzony w punkt, w którym chwilę wcześniej stała Hermiona. Malfoy zdecydowanym ruchem różdżki wymierzył w to miejsce.
- Relashio! - szeroki płomień wystrzelił na dziesięć metrów. Jeżeli Hermiona stałaby na podeście, ogień nie mógłby jej ominąć. 
- Draco! - wrzasnął Ross, inni gryfoni również głośno wyrazili swoje oburzenie. Hermiona stała pod podestem. 
"Levicorpus", pomyślała, celując w niego. Niewidzialna siła poderwała w górę, niczego niespodziewającego się Dracona. Różdżka wypadła mu z dłoni. Hermiona wskoczyła na podest i zdjęła z siebie zaklęcie kameleona, aby Draco mógł zobaczyć, jak dziewczyna podnosi jego różdżkę z podłogi. Profesor się roześmiał i zaczął bić brawo, reszta Gryfonów wiwatowała. 
Hermiona podeszła do wiszącego do góry nogami Malfoya. Jego oczy płonęły wszystkimi możliwymi emocjami.
- Liberacorpus - powiedziała, już spokojnie. Draco upadł na podłogę, ale o dziwo, nawet z takiej pozycji wylądował z gracją. Wyciągnęła różdżkę w jego stronę, by mu ją oddać. Gwałtownie chwycił ją za przedramię i przyciągnął do siebie. Prawą dłonią wyszarpnął swoją własność, a lewa wciąż boleśnie zaciskała się na jej ręce. Patrzył na nią chłodno, próbując za wszelką cenę zatuszować wstyd, z powodu przegranej. Hermiona przypuszczała, że dumny jak paw Draco, musi czuć się fatalnie. Nie usprawiedliwiało go to jednak z takiej agresji. Spojrzała znacząco na jego lewe przedramię i musnęła palcem miejsce, w którym znajdował się mroczny znak. Draco momentalnie ją puścił. Patrzył na nią chwilę.
- Dziękuję - mruknął chłodno, tak jakby to co się stało przed chwilą, miało być grzecznościową wymianą "uścisków".
- Dziękuję - odpowiedziała równie lodowatym tonem, odwróciła się i zeskoczyła z podestu. 
- Panie Malfoy... - Ross spojrzał na blondyna. - normalnie potępiałbym tak niehonorowe zagranie, ale gratuluję pomysłowości. Gdyby panna Granger nie uratowała się, musiałbym dać panu szlaban. Dwa razy stworzył pan zagrożenie życia. Proszę więcej nie ryzykować, to nie zabawa - Malfoy uśmiechnął się kpiąco i spuścił wzrok. - Panno Granger, gratuluję wygranej w pięknym stylu. To był naprawdę dobry pojedynek. Dziękuję.
Hermiona poczuła przypływ dumy. Nie wiedziała jak to się stało, że wygrała z Malfoyem, ale było to dla niej w jakimś stopniu ważne. 
Zanim wyszła z sali, Ross położył jej dłoń na ramieniu.
- Byłaś fantastyczna - szepnął i odszedł w swoją stronę.
Hermiona zmarszczyła lekko brwi i zamyślona ruszyła do wyjścia, mijając po drodze Lavender, obserwującą Rossa jak matka swoje roczne dziecko. Czy wyczytała z ruchu warg co powiedział chwilę wcześniej?

poniedziałek, 23 listopada 2015

03.

Hermiona uśmiechnęła się na wspomnienie poprzedniego wieczoru. Profesor Nathaniel Ross. Mogłaby założyć się o wszystko co miała, że uczennice Hogwartu masowo polubią eliksiry. Nie wiedziała jaki dokładnie nauczyciel miał plan na kontakt z  uczniami, bo nie obrażał się, gdy nie mówiła do niego "profesorze", był bardzo odważny i swobodny w słowach. Dawno nie słyszała tylu komplementów. A co równie ważne, sprawił, że Malfoy się po prostu odwalił. Mogła nawet przyznać, że czekała na pierwszą lekcję eliksirów.

Luna Lovegood była bardzo miłą dziewczyną. Niestety oderwaną od rzeczywistości. Hermiona nie mogła odmówić jej odwagi, serdeczności i ciepła, ale od zawsze mierziło ją bycie tak dziwnym i mówienie niestworzonych pierdół. A do tego nazywanie ignorantami każdego, kto nie chciał się z nią bawić. Mimo to była sympatyczna, a to dla Hermiony chyba najważniejsza sprawa, jeśli chodzi o wybór ludzi z którymi można "usiąść w ławce". Dlatego też na eliksirach usiadła z nią. Pierwsze zajęcia mieli z Krukonami.
- Wiem, że Harry i Ron próbują pokonać Sama-Wiesz-Kogo - szepnęła Luna, wytrzeszczając intensywnie błękitne oczy. - Jakbym mogła pomóc to powiedz. W Ministerstwie było super. Oczywiście poza tym, że Syriusz...
Luna zdołała w pięć sekund przypomnieć Hermionie, dlaczego lubiła tę walniętą dziewczynę. Była dobra.
Do klasy wszedł Nathaniel. Wyglądał bardzo elegancko i po prostu niesamowicie przystojnie. Miał na sobie idealnie skrojone, czarne spodnie i śnieżno-białą koszulę, której rękawy nonszalancko podwinął. Trzydniowy zarost. Automatycznie zerknęła na ławkę obok. Lavender i Parvati. Obie spojrzały na siebie porozumiewawczo, Lavender mimowolnie przygryzła wargi, a Parvati spłonęła rumieńcem. Hermiona nie musiała oglądać się do tyłu, żeby wiedzieć jaką reakcję wzbudził wśród innych uczennic. Jedna Krukonka gdzieś z tyłu klasy, jęknęła "Merlinie...".
 - Witam was na moich zajęciach - jego głos, sam sposób mówienia, poruszania się sprawiał, że wszystkim dziewczynom (poza Luną i Hermioną) miękły kolana. Hermiona uśmiechnęła się z lekkim politowaniem. Luna jakby w ogóle nie zauważyła, że mężczyzna pojawił się w klasie. To była jej kolejna zaleta.
- Nie zostanę w Hogwarcie dłużej niż rok, podobnie jak wy. Jestem tu na prośbę naszej nowej pani dyrektor. Ponieważ, nieskromnie mówiąc, byłem jej ulubieńcem... - uśmiechnął się szczerze, na co można było usłyszeć kilka cichych jęków zachwytu. - dlatego oddała was pod moją opiekę na najtrudniejszym roku. Nie chcę was straszyć, ale łatwo nie będzie.
Przeszedł się po klasie. Na razie nie zwrócił na Hermionę uwagi, a przynajmniej nie większej niż na każdego innego ucznia. Do czasu, gdy Lavender z wrażenia zrzuciła pióro na podłogę. Nim zdążyła je podnieść, Ross już szedł w jej stronę, a ta stanęła jak spetryfikowana. Profesor schylił się i odłożył pióro na jej ławkę. Hermiona dziwnie się poczuła, kiedy stał tak blisko. Odwrócił się w jej stronę. Patrzył na nią chwilę, dziewczyna czuła napięcie wszystkich mięśni, kiedy zdawała sobie sprawę, że każdy widzi jak nauczyciel patrzy centralnie w jej oczy przez jedną sekundę, dwie, trzy...
- Panno Granger... - ukłonił lekko głowę i uśmiechnął się tak jak poprzedniego dnia. Hermiona uśmiechnęła się lekko i prawie niezauważalnie oddała ukłon, co wyszło trochę sztywno. Lepiej by było, gdyby się tak nie zachował, bo gdy tylko odszedł, czuła na sobie palące spojrzenia wszystkich, a najbardziej Lavender. Hermiona ignorowała to skutecznie, opierając się pokusie, żeby nie spojrzeć w tamtą stronę.
- Na co dzień pracuję dla Ministerstwa Magii, głównie praca w terenie. Przy okazji... zachęcam do udziału w klubie pojedynków, które postanowiliśmy reaktywować.
- Pan Profesor je prowadzi? - zapytała nieśmiało Parvati. Ross uniósł brew i po chwili uśmiechnął się delikatnie.
- Tak.
Parvati wydała z siebie coś jakby ciche "mhm". A Lavender nachyliła się w jej stronę i coś szepnęła.
- Proponuję nie tracić więcej czasu. Otwórzcie podręczniki na stronie dwunastej.
Hermiona przerzuciła strony podręcznika. Jej oczom ukazał się tytuł "Eliksir Wiggenowy". Dziewczyna zmarszczyła lekko brwi i mimowolnie wydała z siebie bezdźwięczne "uu...". Eliksir Wiggenowy to pierwsza i jedyna rzecz, która jej nie wyszła w całej edukacyjnej karierze. Próbowała go zrobić w wakacje. Zadanie bardzo trudne jak na pierwsze zajęcia. Chciała wierzyć, że jej niepowodzenie wynikało z kiepskiej jakości składników, ale czy warto się tak czarować? Pierwszy raz od trzech miesięcy poczuła dobrze jej znany, zastrzyk ambicji. Nim profesor zdążył wydać polecenie, podwinęła rękawy szaty i w pełni skupienia wbiła spojrzenie w spis składników.

- Nie oczekuję, że wam się uda. Jedynie ćwiczymy - Ross uspokoił wszystkich, przechadzając się po klasie.
Dean był bardzo pewny siebie. Jego eliksir miał konsystencję smarków Trolla, a nawet ich kolor, ale sam twórca wydawał się zupełnie tym nie przejmować. Od stanowiska Seamusa było czuć spalenizną. Wywar Luny również był daleki od ideału, w momencie gdy miał przybrać żółty kolor, stał się intensywnie niebieski. Piękny, ale chyba nie o to chodziło. Lavender szło beznadziejnie. Skupiała się głównie na obserwowaniu profesora. Przez to była w tyle. Parvati była całkiem dobra, ale cała jej uwaga gwałtownie ulatywała, kiedy Ross przechodził koło jej ławki i zerkał na eliksiry jej i Lavender.
Hermiona właśnie skończyła, kiedy usłyszała głośne, ale spokojne:
- Aquamenti.
Zobaczyła jak profesor chowa różdżkę do kieszeni, a małe ognisko w kociołku Gryfona gaśnie. Spojrzał na Seamusa swoimi dużymi, zielonymi oczami. Uśmiechnął się przepraszająco.
- I tak nic by z tego nie wyszło...
Seamus spojrzał na niego z lekkim wyrzutem. Ross przeszedł obok kociołka Deana obojętnie. Uniósł brew i skierował się w stronę Lavender.
- Mmm... no nie. Nie. Ale chęci są ważne... - dodał szybko widząc jej bardzo zawiedzioną minę. - Słuchajcie, mam inny system pracy niż moi poprzednicy - zwrócił się do reszty uczniów. - Wolę, żebyście umieli perfekcyjnie te najbardziej przydatne eliksiry, niż wszystkie przeciętnie. Dlatego zrobimy to po mojemu. Przez pierwsze dwa miesiące w poniedziałki robicie Eliksir Wiggenowy, w środy Veritaserum, w czwartki Wywar Żywej Śmierci, w piątki teoria. Jeżeli ktoś wykona eliksir na stopień wybitny, wtedy dopuszczam do robienia eliksirów dodatkowych. Mówiąc prościej, nauczycie się tyle ile sami będziecie chcieli.
Hermionie bardzo spodobał się ten system. Reszta uczniów również wydała się usatysfakcjonowana, w klasie pojawił się miły gwar, wszyscy kończyli eliksiry i komentowali nowego profesora.
- Dobrze, Pavati. Całkiem dobrze.
Profesor uśmiechnął się i ruszył dalej. Luna była tak pochłonięta swoim "tworem", że nawet nie zauważyła Rossa, który podszedł do jej ławki. Nikt, tak naprawdę nie zauważył, że mężczyzna stanął za Hermioną niby w bezpiecznej odległości, ale ile takowa powinna w teorii wynosić, by bezpiecznie nie poczuć cudzych perfum?
- Co tu mamy? - zapytał cicho. Hermiona, nie wytrącona z równowagi, przyjrzała się swojemu eliksirowi, zamieszała jeszcze w nim kontrolnie, żeby sprawdzić konsystencję.
- Eliksir wiggenowy - odpowiedziała ze spokojem. Bo kiedy spojrzeć na opis z podręcznika, to co znajdywało się w jej kociołku mogłoby posłużyć za ilustrację. Skupienie to wszystko czego potrzeba.
- Tak wygląda. Wyleczyłby choćby coś tak małego? - pokazał jej swój palec wskazujący, na którym znajdowała się czerwona kreska, zrobiona zapewne skrajem pergaminu. Hermiona spojrzała na niego.
- Tak. Jest dobry.
Nathaniel wbił w nią spojrzenie. Uśmiechnął się bardzo delikatnie.
- Doskonale. Pierwszy wybitny - ściszył głos i podszedł do Luny.

Hermiona otworzyła drzwi do dormitorium i z ulgą zrzuciła z ramienia torbę. Nie zauważyła Lavender pędzącej w jej stronę, z drugiego końca pokoju.
- Co to było?!
Parvati siedziała na łóżku, ale też patrzyła na Hermionę.
- Eliksiry z nowym profesorem. Spokojnie, Lav. Widzę, że aż stąd... - otarła kciukiem odcinek od kącika ust do końca szczęki - ...do podłogi cieknie ci na jego widok.
- Żeby tylko stąd - skomentowała z uśmiechem Parvati. Hermiona spojrzała na współlokatorkę z aprobatą, mimo niskiego poziomu żartu, było w nim dużo prawdy. Lavender rzuciła przyjaciółce pogardliwe spojrzenie.
- W każdym razie nie zamierzam... - zaczęła Hermiona, idąc w stronę swojego łóżka.
- Nie obchodzi mnie to! Wszyscy widzieli! Wybaczyłam ci już sytuację z Ronem, ale nie dopuszczę do tego po raz drugi - Lavender zrobiła się zabawnie czerwona. Stanęła przed Hermioną z podniesioną głową i zacisnęła pięści. Dziewczyna miała ochotę wybuchnąć śmiechem.
- Nie bądź... dziecinna - uznała, że to słowo będzie lepsze niż "głupia". - Dla niego jesteśmy bandą smarkaczy. Ross nigdy nie zwróci na ciebie uwagi - zaśmiała się mimowolnie z kpiną w głosie, ale widząc mordercze spojrzenie Brown, szybko dodała: - na mnie też, oczywiście. Zwykłe dzieciaki. Ale jeśli chcesz przejść szybki kurs dojrzewania, to pierwszym krokiem może być  zrezygnowanie z podrywania nauczycieli. - Hermiona skierowała się jednak do wyjścia.
- A ty? Flirtowałaś z nim - stwierdziła oschle.
Hermiona zaśmiała się i otworzyła drzwi.
- Otwórz oczy, Lav - Granger za to otworzyła drzwi i już poza progiem dormitorium spojrzała na koleżankę. Mrugnęła do niej ironicznie. - A Rona możesz sobie wziąć.

Ron. I Harry. Hermiona szła szybko pustym korytarzem. Znowu czuła ucisk w sercu. Stan depresyjny wracał. Urządzała sobie jakieś durne pogaduszki z dziewczynami. Rzeczywiście spojrzała na Rossa pod innym kątem, ale to nie mogło się powtórzyć. Nie miała zamiaru wchodzić z nim w żadne takie kontakty. Z nikim. Obwiniała się za dzisiejszy śmiech, za wspomnienie o przyjacielu w tak idiotycznym kontekście. Wracała na wieżę astronomiczną, wyczekiwać sowy.
Usiadła pod ścianą przy drzwiach, bo był tam dobry widok na niebo. Wiadomo, że siedzenie tutaj co wieczór to nic pożytecznego. Nie chciała już chodzić do biblioteki, to było depresyjne. Nie wiedziała czego szukać. Po prostu czekała.

Draco Malfoy przeszedł tuż obok niej, i nie zauważywszy nikogo, podszedł do muru sięgającego mu trochę powyżej bioder. Był bardzo wysoki. Po każdych wakacjach wracał wyższy, to oczywiste, ale teraz przerósł nawet Rona. Mimo takich zmian, zawsze miał idealnie dopasowane ubrania, jakby wymieniał całą garderobę z każdym dodatkowym centymetrem. Stał tak sobie do niej tyłem i wyglądał jakby też czegoś wypatrywał. Przeczesał długimi palcami jasne włosy, które były na tyle przydługie, że ich końcówki ginęły pod kołnierzem czarnego płaszcza. Zawsze na czarno. Nagle podleciała do niego mała, biała sówka. Draco szybko oderwał list od jej nóżki i w wielkim pośpiechu go rozwijał, a palce mu drżały. "Uau", zdziwiła się Hermiona. To musiało być coś ważnego. Z zupełnie niewiadomych przyczyn nie umiała się przejąć tym, bardzo prawie, kolegą. Nawet kiedy po przeczytaniu listu westchnął głośno, a chwilę później:
- Kurwa... - rzucił soczyście w przestrzeń.
- Mmm... - skomentowała cicho dziewczyna. 
Draco obejrzał się gwałtownie za siebie. Gdy ją dostrzegł, na moment na jego twarzy zagościło przerażenie, ale ułamek sekundy później ustąpiło temu parszywemu uśmiechowi.
- Od kiedy żałosna część tych śmiesznych gryfonów zmalała o Pottera i Weasley'a, chyba bardzo się nudzisz.
- Żałosna, Malfoy, to jest twoja próba trzymania swojego śmiesznego fasonu - westchnęła beztrosko i potarła dłońmi o piszczele.
- Naprawdę nie wiem dlaczego, rzekomo z własnej woli, odmówiłaś bycia prefektem naczelnym. To jedyna referencja, którą mogłaby dostać szlama - wbił w nią chłodne spojrzenie, ponieważ jej komentarz zbił go z tropu. Musiał zmienić taktykę. Słowo "szlama" zawsze działało. A jednak nie tym razem. Jej oczy zawsze płonęły nienawiścią, gdy je wypowiadał. Co się z nią stało?
- To, że nie mam dobrze ustawionego ojca, nie znaczy, że nie znajdę pracy. Nie wiem w jakiej rzeczywistości ty żyjesz - powiedziała spokojnie. Na co Draco uniósł brew. Nierozważnie pociągnęła temat, kiedy zobaczyła jak blondyn otwiera usta, żeby powiedzieć coś głupiego. - Tobie szczególnie polecałabym zatroszczyć się o inne rzeczy do wpisania w życiorys, niż tylko pozycja prefekta naczelnego. Może ci zabraknąć znajomości w Ministerstwie, kiedy do Azkabanu trafią... właściwe osoby.
Draco był w szoku. Zacisnął pięści. Hermiona wstała.
- Granger...
- Tak, Malfoy? Chcesz mnie prosić, żebym nie zgłosiła tego co ukrywasz pod rękawem odpowiednim ludziom? To nie jest bezkarne - pokręciła głową, wbijając w niego skupione spojrzenie. Sądząc po jego minię, przekroczyła granicę jego spokoju.
- Przyjdziesz dzisiaj na spotkanie klubu pojedynków? - zapytał, jak gdyby nigdy nic, podchodząc do niej.
- Nie - odparła zgodnie z wcześniejszym zamiarem.
- To masz szczęście - mruknął oschle.
- Muszę cię przeprosić... - zignorowała jego głupi komentarz i wróciła do środka.


poniedziałek, 16 listopada 2015

02.

Obudziła się z potwornym bólem głowy i skroniami kłującymi od nadmiaru emocji. Pierwsze co zobaczyła po otworzeniu oczu, to biegająca w kółko Lavender. Biegająca i głośna Lavender. Obie z Parvati Patil stroiły się dla siódmoklasistów (bo przecież nie dla siebie). Dzięki mieszkaniu z nimi dwiema, doceniała fakt, że sama nie ma takich potrzeb. Nie musiała wstawać o świcie i poprawiać makijażu co kilka godzin. Kolejną sprawą ułatwiającą rano nie wpadanie w pośpiech, były czarne szaty. Hermiona włożyła ciemne spodnie, koszulę i taką właśnie szatę. Nic dodać, nic ująć. Oszczędzało to naprawdę wiele czasu, choć dziewczyny i tak traciły go na przerabianie tych standardowych stroi. Rozpinały więcej guzików, coś podciągały, coś opuszczały. Tak to wyglądało na siódmym roku.

- Hej, Ginny! - zawołała za koleżanką, która właśnie szła na śniadanie. Hermiona przyśpieszyła, by zrównać z nią krok.
- Cześć - dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie. Trzymała kawałek pergaminu z grafikiem treningów Quidditcha. Na pół minuty zapanowała niezręczna cisza. Tuż przed wejściem do Wielkiej Sali, Hermiona nerwowo ścisnęła swój czerwono-złoty krawat.
- Powiedz mi...
- Nic więcej nie wiem, wyjechali przedwczoraj. Żadnych nowych wiadomości. W przyszłym tygodniu przyjdzie ktoś z ministerstwa, żeby ocenić stan zdrowia naszego... - nakreśliła w powietrzu niewidzialny cudzysłów. - ...Rona.
Ginny sprawiała wrażenie, że rozmowa ją męczy. Często wzdychała, spoglądała na pergamin, ani razu nie na Hermionę.
- Masz do mnie żal? Ty też? - starsza Gryfonka wyprzedziła ją o krok i stanęła przed nią. - Możesz być szczera.
- Hermiono... - Ginny wreszcie na nią spojrzała i jakby prawie się uśmiechnęła. - Nie. Martwię się, to wszystko. Zastępuję Harry'ego jako kapitan drużyny. Chciałabym ruszyć z treningami jak najszybciej. Nie przegramy z bandą oślizgłych śmieci ze śmierciożercą na czele - spojrzała na nią zaskoczona. - Ktoś ma do ciebie żal?
- Ron, oczywiście.
- Aa... - Ginny roześmiała się głośno. Weszły do Wielkiej Sali. - Ron zawsze miał problemy ze sobą. Ma żal dosłownie do każdego.
Hermiona zajęła miejsce przy stole Gryfonów.
- Wydawało mi się, że nie jestem dla niego "każdym" - powiedziała chłodnym tonem.
Ginny posmutniała i usiadła obok. Nie wiedziała co odpowiedzieć.
-Nieważne. To chyba zmienia sytuację między nami - zakończyła temat i sięgnęła po sok. Ginny wróciła do ustalania grafiku.

Wieczorem zwołano zebranie prefektów. Dziewczyna przystanęła w drzwiach otwartej klasy, aby zerknąć kto poprowadzi spotkanie. Stary Flitwick stał na podwyższeniu. W klasie już widziała Ernie'ego McMillana, Hannę Abbott i Padmę Patil. Przy stole siedział również Dean Thomas, w zastępstwie za Rona.
- Cześć - uśmiechnął się do niej przyjaźnie. Hermiona odwzajemniła uśmiech, ale zanim odpowiedziała, ktoś brutalnie potrącił ją ramieniem i wyminął.
- Ej... - wyrwało jej się z ust, jednak Malfoy nawet się nie obrócił. Dołączył do siedzących prefektów, choć usiadł jak najdalej od reszty. Hermiona zajęła miejsce obok Deana. Spóźnieni dotarli Pansy Parkinson i Anthony Goldstein.
- Widzę, że mamy już wszystkich... - Flitwick wyciągnął głowę jak najmocniej mógł, by wyglądać chociaż na niskiego, ale jednak, mężczyznę. - Moi drodzy, na początek ogłoszę nazwiska prefektów naczelnych. Mam nadzieję, że szczerze pogratulujecie wygranym. To bardzo zaszczytna i odpowiedzialna funkcja. A więc... Dracon Malfoy, proszę państwa - wszyscy niechętnie uderzyli kilkakrotnie dłonią o dłoń. Oczywiście oprócz Pansy Parkinson, która klaskała z całych sił. - Dziękujemy, panno Parkinson. A reszta chyba nie jadła kolacji - zacmokał profesor. Malfoy jednak się tym nie przejął. Patrzył zimnym wzrokiem na profesora, ale w uśmiechu można było dostrzec cień dumy. Przeniósł spojrzenie na Hermionę, czekając jak za moment zaleje ją fala braw. Nie miał zamiaru się do tego przyczynić. - A naszą drugą prefekt naczelną zostaje Hanna Abbott.
Hermiona nie wyglądała na zaskoczoną, w przeciwieństwie do Malfoya, który aż podniósł brew. Zaraz potem uśmiechnął się triumfalnie. Wszyscy bili brawo Hannie. Flitwick po raz kolejny przypomniał o obowiązkach każdego z nich, a potem omówił nowe przywileje prefektów naczelnych. Zebranie nie trwało dłużej niż dwadzieścia minut. Od razu po wyjściu z sali Draco ją dogonił.
- Granger.
Hermiona odwróciła się, próbując się skupić. Myślami już była poza Hogwartem, a on znowu czegoś chciał.
- Słucham.
- Widzę, że już w podłym nastroju,hm?  Powiedz mi, jak to jest przez całe życie marzyć o najprostszym tytule prefekta naczelnego i nie osiągnąć nawet tego?
Hermiona spojrzała na niego jak na zgniłe jabłko.
- Nie wiem o czym mówisz, ale będzie lepiej jak się zamkniesz.
Draco zaśmiał się kpiąco i już chciał coś powiedzieć, ale podbiegła do nich Hanna Abbott.
- Hermiono, hej... - uśmiechnęła się do niej najserdeczniej na świecie. - Strasznie ci dziękuję, że oddałaś mi tytuł. Moi rodzice są tacy szczęśliwi.
- Nie ma sprawy, Hanno - Hermiona uśmiechnęła się lekko, ale szczerze. Draco nawet tego nie skomentował. Był w szoku.
- Nie rozumiem dlaczego go nie chciałaś, wszyscy stawiali na ciebie - Hanna spojrzała na Hermionę z przejęciem. Cały czas czuła się trochę niepewnie przez to, że zajęła czyjeś miejsce.
- Za duża odpowiedzialność - skłamała krótko. Hanna kiwnęła głową, tak jakby to jej wystarczyło.
- Rozumiem, też się trochę boję... idziemy? - zaproponowała, ponieważ cała trójka stała bezsensownie na środku korytarza. Hermiona skinęła głową i oddaliły się od Dracona, którego nie zaszczyciła spojrzeniem.

Hermiona wróciła do dormitorium i zdjęła z siebie szatę, krawat i koszulę. Zamiast tego włożyła miękki, granatowy sweter i nie mając co robić, poszła do wieży astronomicznej. Bezsensownie wypatrywała sowy. Przypuszczała, że to będzie jej główne zajęcie w tym roku. Wiedziała, że Harry nie napisze w najbliższych tygodniach, mimo to czekała. Chciała pomóc. Zająć się czymś, co odwróci jej myśli od tego okropnego poczucia winy.
- Cześć.
Usłyszała za plecami głęboki, męski głos. Odwróciła się i zobaczyła dorosłego, starszego o co najmniej kilka lat, mężczyznę. Ciemnowłosy nieznajomy stanął obok niej. Hermiona skinęła głową na powitanie, wracając do swoich myśli. Prawdę mówiąc, widziała go po raz pierwszy.
- Strasznie tu wieje. Nie jest ci zimno? - zapytał troskliwie i tak jak ona, wpatrywał się w ciemną dal. Hermiona zaśmiała się cicho, z lekką kpiną w głosie.
- Będziemy rozmawiać o pogodzie?
Mężczyzna uśmiechnął się ciepło. Wtedy zauważyła jak bardzo jest przystojny.
- Podobno tak najłatwiej zacząć, Panno...
- Hermiona Granger - podała mu dłoń, a on ją uścisnął delikatnie, ale pewnie.
- Nathaniel Ross. Słyszałem o tobie dużo dobrego...
Hermiona cofnęła dłoń i schowała w kieszeni czarnych spodni. Mruknęła próbując udać zainteresowanie, ale wyszło trochę niemrawo. Dziwne, że obcy facet mówi coś takiego. Na pewno nie był nauczycielem. Był na to zbyt otwarty, zbyt bezpośredni, zbyt przystojny... Choć to dość naiwna metoda eliminacji. Nathaniel sprawiał wrażenie mężczyzny, przy którym można trochę pomilczeć, więc bez skrępowania, w milczeniu obserwowała księżyc, który był prawie w pełni. Miało to dla niej znaczenie, ponieważ zawsze źle sypiała, gdy księżyc był w najpełniejszej fazie.
- Nie jesteś ciekawa?
- Raczej mnie nie zaskoczysz. Co ktokolwiek mógł o mnie powiedzieć... nie sprawiam problemów, jestem grzeczna, pilna... - zastanawiała się, patrząc na niego zmęczonymi oczami.
- Jeszcze przemądrzała, mówili.
- No, to zabawne całkiem - uśmiechnęła się serdecznie i wróciła do patrzenia w niebo.
- Co tu robisz?
- Nic - odpowiedziała po chwili zastanowienia, zmarszczyła lekko czoło. - Tracę czas. Mam nadzieję, że przynajmniej nie twój.
Nathaniel spojrzał na nią badawczo.
- Nie. Błąkam się co wieczór po zamku, w poszukiwaniu pięknych dziewcząt. Zdecydowanie nie marnuję teraz czasu - uśmiechnął się. Hermiona spojrzała na niego, unosząc brew. Widząc, że mężczyzna żartował, odwzajemniła uśmiech.
- Może wróćmy do rozmowy o pogodzie... - poprosiła i oboje lekko się zaśmiali. Kim mógł być Nathaniel?
- Gryffindor,tak? - zapytał, uprzedzając jej próby wejścia na ten temat. Hermiona odwróciła się do niego przodem, pozwalając, by zobaczył odznakę prefekta, z herbem Gryffindoru. Nathan spojrzał na ten mały atrybut.
- Pani prefekt... Imponujące - uśmiechnął się nonszalancko i z powrotem przeniósł na nią wzrok zielonych oczu.
Hermiona uśmiechnęła się lekko, ale nic nie odpowiedziała. Jedna sowa nadlatywała z daleka. Wbiła w nią spojrzenia i śledziła każdy trzepot skrzydeł, jednak nie była to ani Hedwiga ani Errol. Oczywiście nie spodziewała się Hedwigi, biały ptak był zbyt charakterystyczny. Jednak  myśli bywają irracjonalnie. Serce na moment zapłonęło nadzieją. Po chwili po nadziei nie zostało już nic. Nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej.
- Skoro trafiłaś do Gryffindoru musisz być bardzo odważna i lojalna... - zaczął Nathaniel z uznaniem w głosie. - Jednak widzę, że jesteś też inteligentna, tajemnicza i całkiem zabawna. Intrygujesz mnie. To będzie przyjemność mieć cię na swoich zajęciach.
Hermiona natychmiast oderwała się od widoku nieba i spojrzała na mężczyznę. Co on powiedział? Nowy nauczyciel.
- Twoich zajęciach... - pokiwała ze zrozumieniem głową. Odwróciła wzrok z lekkim niesmakiem. - Eliksiry.
- Tak - Nathaniel westchnął głośno. - Nie chciałem, żeby to zabrzmiało jak propozycja.
- Nie ma sprawy i tak cię nie słuchałam, Panie profesorze - puściła mu oko, ale uśmiech zniknął z jej twarzy. Nathaniel lekko się zaśmiał.
- Ufam, że jesteś na tyle inteligentna i ponad bezsensownymi podtekstami, że nie zraziłem cię do siebie. A przynajmniej nie do eliksirów.
- Profesorze... wzbudzasz duże zaufanie. Nie mam zamiaru psuć sobie takiego obrazu.
- Bardzo mnie to cieszy.
- Wracam do siebie... - skinęła głową z szacunkiem i ruszyła w kierunku drzwi. Nathan odwrócił się i poszedł za nią.
- A ja cię odprowadzam.
Szli w milczeniu korytarzami zamku, w stronę wieży Gryffindoru. Hermionę zaskoczyło, kiedy Nathaniel co jakiś czas wchodził w drobne interakcje z obrazami. Najczęściej była to prosta wymiana "- Profesorze... - lekki ukłon Rossa, w stronę dumnie wyglądającego, starego czarodzieja.
- Profesorze - odpowiedź zachowawczym tonem".
Jeden "portret" wykrzyknął imię nowego nauczyciela eliksirów i z wielkim uśmiechem zawołał "dobrze, że wróciłeś, chłopcze!". Hermiona mimowolnie uśmiechnęła się ciepło.
- Nie romansuję z uczennicami... - zaczął znienacka, kiedy zostali sami. Hermiona zdębiała pod wpływem absurdalności tego stwierdzenia.
- Ależ oczywiście - uśmiechnęła się ironicznie.
- To twój ostatni rok, prawda? - oboje zatrzymali się i spojrzeli na siebie badawczo. Po chwili Hermiona po raz pierwszy od dawna wybuchnęła szczerym śmiechem. Nathaniel także się roześmiał i spojrzał na nią z dziwną czułością.
- Każda inna uczennica pobiegłaby w tym momencie do McGonagall.
- Biorąc pod uwagę Pana aparycję, raczej prowokowałaby los - Hermiona wróciła do swojej poważnej postawy, jednak posłała Nathanielowi zagadkowy uśmiech.
- Mmm, panno Granger. Czy to dlatego wracamy najdłuższą drogą? - znowu się zaśmiała. Zaskoczyło ją to, że nauczyciel ma na tyle luzu i odwagi by pozwalać sobie na takie żarty. Usłyszeli kroki, co było dosyć zaskakujące, ponieważ dochodziła północ.
Draco Malfoy wyszedł zza rogu i zbliżał się do nich.
- Granger, masz ochotę na szlaban? - zapytał chłodno. Nathaniel uniósł brew i zmierzył blondyna wnikliwym spojrzeniem. 
- Panna Granger jest pod bardzo dobrą opieką - powiedział wyniośle, wbijając pewne spojrzenie w Malfoya. - Nazywam się Nathaniel Ross i będę uczył pana eliksirów. Byłbym wdzięczny, gdyby pan opuścił różdżkę.
Draco próbował ukryć zaskoczenie. Spełnił prośbę profesora.
- Proszę wybaczyć, panie profesorze - tym razem to Hermiona była zaskoczona pokorą w głosie Malfoya. Blondyn ukłonił się lekko. Na sekundę spojrzał też na dziewczynę w inny sposób niż zwykle.
- Cieszę się, że traktuje pan tak poważnie obowiązki... - profesor przyjrzał się odznace, przyczepionej do szaty Ślizgona - ...prefekta naczelnego. A teraz przepraszam, ale muszę odprowadzić pana przeuroczą koleżankę.
Nathaniel puścił oko do Dracona i przepuścił Hermionę przodem. Malfoy został sam na korytarzu, a w jego głowie buzowało jedno pytanie; "co to do kurwy nędzy było?".
 
- Tfu, Slytherin... - mruknął z obrzydzeniem Nathaniel, gdy oddalili się od Dracona.
- Pan także ma wstręt do Ślizgonów? - zapytała z zaciekawieniem.
- Ciężko powiedzieć, sam byłem jednym z nich - na ich usta znowu wkroczyły uśmiechy.


W oddali zobaczyli portret Grubej Damy.
- Tu cię zostawię - Nathaniel przystanął i uśmiechnął się lekko.
- Dziękuję, panie profesorze. Było mi bardzo miło.
- Mogę ci coś powiedzieć? - jego oczy błyszczały ciepłym blaskiem, choć pierwszy raz tamtego wieczoru wyglądał niepewnie. Hermiona nie wiedziała czego się spodziewać. Kolejnego odważnego żartu?
- Jasne...
- Nie wiem czy to przez to co widzę w twoich oczach, przez to w jaki sposób ze mną rozmawiasz, czy może przez to, że jesteś na tyle dojrzała, żeby zrozumieć co chcę powiedzieć i nie odebrać tego w zły sposób, ale muszę to powiedzieć. Jesteś cudowna - skinął głową na pożegnanie. - Nie licz jednak na fory na moich zajęciach. Dobranoc, Hermiono.



czwartek, 12 listopada 2015

01.

- Nie mogę w to uwierzyć. Jak ona może nas zostawić?! - Hermiona usłyszała oburzony głos Rona i omal nie wypuściła z rąk klatki z nową sową. Zatrzymała się w pół kroku, zaledwie pół metra od otwartego okna. Jej przyjaciele rozmawiali na zewnątrz, a jednak cisza, w pustej już o tej porze, kuchni, pozwalała usłyszeć dźwięki dochodzące z ogrodu.
- Uspokój się! - warknął Harry. - Chyba nie zdajesz sobie sprawy czego od niej wymagasz.
Ron głośno prychnął, jednak nic nie odpowiedział.
- Przemyśl to. Przynajmniej będzie bezpieczna, a poza tym trzeba mieć przyjaciół wszędzie. W Hogwarcie też nie będzie ciekawie. Nie wiadomo do czego teraz posunie się Snape. Albo Malfoy.
- No, rzeczywiście. A my będziemy każdego dnia narażać tyłki... - Hermionie serce znacznie zwolniło rytm. Podeszła do okna i spojrzała na Harry'ego, który stał prawie przodem do okna. Z całej "postaci" Rona mogła zobaczyć tylko tył rudej głowy.
- Dorośnij - Harry spojrzał na przyjaciela z lekkim niedowierzaniem. Sekundę później zauważył, że Hermiona wbija w niego smutne oczy. Mocno się speszył. Pokręcił lekko głową, dając znak, by wróciła do pokoju.
- Przecież chyba właśnie to świadczy o tym, że jestem dorosły. To, że chcę ci towarzyszyć, a nie siedzieć bezczyn...
- Ron, jeśli zazdrościsz jej, że wraca do szkoły, to droga wolna.
- O nie, w przeciwieństwie do niektórych, ja wiem co to prawdziwa przyjaźń.
W tym momencie Ron chciał chwycić za klamkę drzwi, ale Harry gwałtownie złapał go za ramię i pociągnął do tyłu, dając Hermionie czas na wrócenie na górę.
- Harry, co ty odwalasz...
Hermiona szybkim krokiem doszła do schodów i zanim zniknęła na piętrze, usłyszała głos Harry'ego, "jeszcze jedno, Ron...". Nie bała się konfrontacji z Ronem, ale próbując otrząsnąć się z szoku, uciekła dla Harry'ego.

Weszła do pokoju, który dzieliła z Ginny.
- Wszystko dobrze? - usłyszała gdy tylko zamknęła drzwi. Pokiwała głową. "Ta, poza tym, że twój brat to cholerny...", pomyślała. Nie miała zamiaru zwierzać się Ginny. Były dobrymi koleżankami, ale nie przyjaźniły się. Właściwie to Hermiona nie miała przyjaciółek. A dzisiejszego wieczoru chyba okazało się, że został jej już tylko Harry.

Na ostatnie trzy dni, które miała spędzić w Norze, postanowiła wrócić jeszcze do domu i dawno nie czuła takiej euforii, jak wtedy, gdy już znalazła się w ramionach rodziców. Jak ona mogłaby z własnej woli wymazać ich ze swojego życia? Jak Ron mógł być takim ignorantem...


Podróż do Hogwartu pierwszy raz przyprawiała ją o wielki ścisk w żołądku. Nie bała się samotności, której z pewnością doświadczy pod nieobecność Harry'ego i Rona. Wiedziała jednak, że z każdym rokiem coraz więcej ludzi źle jej życzy. Planowanie czegokolwiek przestało ją kręcić dawno temu, ale jeśli można powiedzieć, że miała jakieś założenia na ten rok, to z pewnością nie rzucać się w oczy, robić wszystko o co listownie poprosi Harry i być czujną na to co dzieje się w zamku. Wyszła na korytarz, żeby rozprostować nogi. W przedziale i tak siedziała sama. Wciąż była prefektem, ale nie widziała sensu w patrolowaniu czegokolwiek. Wszędzie panowała względna cisza. Otworzyła okno i odetchnęła świeżym powietrzem. Ciężko było jej wyobrazić sobie Hogwart bez Dumbledore'a. Czy ktoś w ogóle wiedział, że Snape go zamordował? Ciężko będzie spojrzeć mu w oczy i nie okazać przy tym pogardy. Zabicie dyrektora było zadaniem Dracona. Zastanawiała się czy ślizgon byłby w stanie to zrobić. Po tym co powiedział Harry o tym jak Draco płakał, jak się wahał, jak był przerażony, okazało się chyba, że Malfoy też jest słaby.  Albo niepewny strony, po której stoi. Cokolwiek by to nie było, sprawiło, że Hermiona nie reagowała już na jego obecność strachem. Teraz był kompletnie neutralny. Oczywiście oprócz tego, że był wrednym synusiem tatusia. Dlatego też nawet nie zareagowała, kiedy Draco pojawił się na końcu korytarza i zaczął iść w jej stronę.
- Oczom nie wierzę. Gdzie Potter i Weasley?
Hermiona wzruszyła ramionami, zgodnie z prawdą, bo nawet gdyby chciała odpowiedzieć, nie wiedziała gdzie dokładnie teraz byli. Wyruszyli poprzedniej nocy. Mogli być wszędzie. Malfoy spojrzał na nią zaskoczony. Otworzył kolejne okno i wyjął papierosa ze srebrnej papierośnicy. "Po co sobie w zasadzie strzępić język, że palenie w pociągu jest zabronione. Przynajmniej Malfoy szybciej zdechnie", pomyślała, dalej wpatrując się w las za oknem.
- Dalej, Granger... odejmij mi punkty - zakpił głośno, z tym swoim krzywym uśmieszkiem. Pierwszy raz zaszczyciła go spojrzeniem. I pierwszy raz w życiu było to spojrzenie pełne opanowania i obojętności.
- Taa... puchar domów, najcenniejsza rzecz na świecie - mruknęła ironicznie. Odwróciła się w drugą stronę, żeby wrócić do swojego przedziału. Draco uniósł w zdziwieniu brew i włożył cienkiego papierosa między wargi. Przytknął do niego koniec różdżki i zaciągnął się głęboko.


 W Hogwarcie panowała dziwna atmosfera. Dyrektorem została profesor McGonagall. Nikt inny nie mógłby zająć Jego miejsca. Widać było, że czuje się dziwnie skrępowana stojąc przy mównicy.
- Drodzy uczniowie... Chciałabym powitać was ciepło w Hogwarcie - głos lekko jej drżał gdy zaczynała, co było niepodobne do tak silnej kobiety. Tym razem przemowa powitalna była pełna wahań. Wzięła głęboki wdech  - Ten rok może okazać się dla większości z nas najtrudniejszym. Nie wiem, czy nowi uczniowie mają pojęcie... Pod koniec zeszłego semestru pożegnaliśmy największego, najpotężniejszego dyrektora jakiego miała ta szkoła. Nie chciałabym... nie sądzę, że mogę dziś przekazać wam coś cenniejszego niż idee, jakie niósł za sobą, i którymi w rzeczywistości był Albus Dumbledore. W najczarniejszych momentach możecie wyjść z tarczą, jeśli tylko pozostaniecie wierni sobie, lojalni przyjaciołom - Draco Malfoy złożył ręce na piersiach i uniósł brew. - Wszystko w co wierzycie jest warte waszego, podkreślam, waszego poświęcenia. Otwórzcie serca, oczy i umysły. Profesor Dumbledore... - spod okularów McGonagall błysnęła łza. Hermiona zamarła. Dopiero teraz zorientowała się, że na sali nigdy nie panowała większa cisza. - To nie jest smutek. To wzruszenie - można powiedzieć, że lekko się uśmiechnęła, ocierając łzę. - Drodzy uczniowie, uczcijmy, proszę, pamięć po waszym dyrektorze, moim przyjacielu.
Hermiona rozejrzała się po sali. Zobaczyła jak Flitwick i Sprout wstają. Również wstała. Gryfoni i puchoni od razu poszli za jej przykładem. Pół minuty później nie było osoby, która siedziała, nawet wśród ślizgonów.
- Dziękuję - McGonagall odezwała się po dłuższej chwili. Dopiero wtedy Hermiona zobaczyła, że Snape stał. Snape. Snape zabójca.

Przez całą drogę do wieży Gryffindoru myślała o nowym nauczycielu czarnej magii.  I naprawdę musiała mocno myśleć, bo jakby zmaterializował się tuż przed nią. Zmierzył ją zimnym spojrzeniem, w całej tej swojej dziwnej powadze.
- Chcesz mi coś powiedzieć, Granger? - zapytał, jakby spodziewał się, że dziewczyna ma zamiar wylać na niego wiadro pomyj, uciec z przerażającym krzykiem albo może, w gryfońskiej postawie, rzucić się na niego i pomścić dyrektora. Naprawdę myślał, że jest taka głupia, by odezwać się do niego bez potrzeby?
- Tak - odpowiedziała, ruszając w swoją stronę. - Dobranoc, panie profesorze.

- Hermiona! Siadaj!-  Neville podszedł do niej i poklepał kumpelsko po plecach. Roześmiała się ciepło na widok jego nowej roślinki, na widok kokardy we włosach Lavender oraz Seamusa bawiącego się mugolską zapalniczką. Może ten rok nie będzie taki okropny? Mimo wszystko była zmęczona i chciała pobyć sama, więc pożegnała dobrych znajomych i ruszyła do żeńskiego dormitorium. Z wielką ulgą przyjęła fakt, że sypialnia była pusta. Szeroki uśmiech, z którym przekroczyła próg pokoju, zniknął wraz z zatrzaśnięciem drzwi. Zaczęła szarpać splot krawata, wybuchając płaczem. Zostawiła przyjaciół. Dumbledore'a już nie ma. Byłby nieopisaną pomocą dla Harry'ego i Rona. Snape dumnie panoszy się po zamku. Jak to możliwe... A oni są sami. Gwałtownym ruchem zrzuciła stos książek z komody. Zaklęła głośno. Poczucie winy zżerało ją przez cały dzień, ale dopiero gdy została sama, dopuściła je do głosu. Ledwo odruch wymiotny, na widok swojego odbicia w lustrze Lavender. Żołądek ściskał ją niesamowicie. Rozebrała się do bielizny i wskoczyła do łóżka. Dopiero potem zwróciła uwagę na sowę, która wlepiała w Hermionę swoje mądre oczy. Wiedziała, że powinna odnieść ją do sowiarnii.
- Jutro, błagam...

środa, 11 listopada 2015

PROLOG



Za oknem rozbłysła kolejna seria złotych iskier. Puszczane średnio co godzinę, niczym toast za młodą parę, za każdym razem wzbudzały te same emocje. Perlisty śmiech Fleur Delacour, zamglone alkoholem, a może raczej lekko pijane szczęściem, oczy Billa, który nonszalancko trzymał kieliszek w jednej dłoni, a drugą poluźniał ciemny krawat. Jeśli tak wyglądała zapowiedź ich wspólnego życia, pozostało jedynie zazdrościć. Piękni, seksowni, razem wpatrzeni w złote iskierki.
W takim momencie nikt nawet by nie zauważył, że Hermiona wróciła do środka i schowała się w pokoju Ginny. Miała ochotę wypić pół litra whisky, którą zabrała z kuchni, gdyby nie fakt, jak gorzki miała smak. Chciała porozmawiać z Harrym, a jednocześnie błagała los, żeby nie było ku temu okazji. Żeby we troje mogli wyruszyć na poszukiwanie horkruksów. Żeby zacisnąć zęby i po prostu przestać myśleć. Bez dyskusji. Stanęła nad pustym kufrem, który o tej porze lata zawsze był już pełen. Poczuła, że nieznośnie nie ma co zrobić z rękoma, więc bez zbędnego namysłu pociągnęła spory łyk ze szklanej karafki. Skrzywiła się, a do jej oczu napłynęły łzy. Naprawdę ohydne, choć znieczuliła się wcześniej lżejszym alkoholem. Tak, to dobra kara za tchórzostwo, za zwątpienie. Napiła się ponownie i przeklęła surowo, wyrzucając z siebie odrobinę napięcia. Powtórzyła te dwie czynności kilka razy, jakby była niespełna rozumu. Usiadła ciężko na łóżku, chowając twarz w dłonie. Nie mogła się pogodzić z wyzwaniem, które nad nią wisiało, ale… nie mogła powiedzieć „nie”.
            - Hermiona?
Dziewczyna podniosła głowę i spojrzała Harry’emu prosto w oczy. A przynajmniej próbowała, bo skupić wzrok było ciężej, kiedy w głowie zaczynało buzować, a łzy zniekształcały widok. Harry podniósł z podłogi zapełnioną tylko do połowy karafkę i ze zdumieniem przyglądał się Hermionie, która sprawiała wrażenie, jakby była kompletnie inną osobą. Jednak zdumienie gwałtownie ustąpiło porażeniu, kiedy patrzył jak z jej oczu znika determinacja, usta wykrzywiają się w ostrym grymasie, a dłoń z nienawiścią zaciska się na udzie.
          - Harry, ty dzielny mężczyzno… - wyszeptała i podała mu rękę. Uścisnął ją szybko i usiadł przy niej. Objął Hermionę ramieniem i gładził kciukiem jej dłoń. Harry był dobrym przyjacielem. Może nie często wyrażał emocje, może nie był inicjatorem… niczego. Może nawet bywał nijaki, ale jak, do cholery, dawał sobie radę z tym wszystkim?
         - Hermiona, wracaj do szkoły – powiedział pewnym głosem. Spojrzała na niego zszokowana. Pokręciła głową i roześmiała się ironicznie.
              - Nigdy bym sobie tego nie wybaczyła.
             - Posłuchaj mnie uważnie… - Harry ujął jej twarz w dłonie i spontanicznie pocałował w czoło. – Rodzina Rona zostaje w Norze. Wszyscy są względnie bezpieczni, mają narzędzia, by się bronić. Zawsze będzie wiedział, gdzie oni są, będzie mógł wrócić, będą na niego czekać. Ja… ja nie mam nic do stracenia. Jedyne co ważne to wy. Ginny zostanie w Hogwarcie, nic jej nie będzie. To moje zadanie i nie chcę, żeby ktokolwiek inny ucierpiał. Twoi rodzice to mugole. Nie mogli by tu zostać.
              - Przecież wiem, Harry…
           - Ale nie wyobrażam sobie jak mogłabyś dla mnie wymazać pamięć swojej jedynej rodzinie. Jakie masz prawdopodobieństwo, że ich potem odnajdziesz?
Hermiona przełknęła łzy i poczuła ogromną frustrację. Nie chciała już płakać. Była tylko wściekła.
            - Gówniane. Takie samo jak to, że twoi wrócą do życia – mogłaby przeprosić za to porównanie, ale nie miała przecież złych intencji. Harry to wiedział.
              - Ale to nie był mój wybór. Szczerze? Mam w dupie wojnę, horkruksy i Voldemorta. Nie będę szczęśliwy kiedy wygramy. Poczuję tylko ulgę i spokój, ale nie będę szczęśliwy, bo nie mam rodziców. Wracaj do szkoły. Będziemy do Ciebie pisać. Na pewno szkolne księgi nam się przydadzą. Przysyłaj listy do Billa i Fleur. Będziemy tam czasem zaglądać. Może zobaczymy się na święta.
               - Nie… – Hermionie puściły nerwy. Pojedyncze łzy przerodziły się w gorzki szloch. – Nie mogę...
Harry przytulił ją mocno i zamknął oczy.
                - Wracaj do szkoły.